Rzeczywistość wirtualna

Co prawda nasze umiejętności budowania wirtualnej rzeczywistości kończą się gdzieś w okolicy tworzenia torów wyścigowych w Stuntsie, ale mądrzejsi od nas z pewnością by sobie z tym poradzili. Czy nie chcielibyście zobaczyć przyjeżdżającego pod willę Savoye w Poissy Voiture Minimum Corbusiera?

Kamil Pawłowski, Wiktor Paul
@SEAT
Życie zaskakuje nas na każdym kroku. I jest to objaw zdrowia, bo gdyby przestało, to by znaczyło, że byliśmy łaskawi umrzeć. Tym razem w zdumienie, ale takie zdumienie z nutą podziwu, wprawił nas film pokazujący tworzenie promocyjnego wideo jednej z przodujących marek samochodowych. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że do produkcji klipu nie wykorzystano realnie istniejącego samochodu. Wszystko dzieje się gdzieś w głębi komputera, we wszystkich tych częściach, które nie wiadomo do czego w nim są. Imponujące, nieprawdaż?
Chcielibyśmy, żeby była jasność: nie mamy nic do postępu technicznego, który zasadniczo sam w sobie jest całkiem w porządku. Nie dziwi nas też i to, że reklama, właściwie od dawien dawna, nie ma jakiegoś szczególnego związku z prawdą i prawdziwymi faktami, ale to jest inny poziom, na którym można reklamować coś, co nie istnieje. I dopóki klienci o tym wiedzą i oglądają taki spot w takiej samej atmosferze jak dajmy na to film Matrix – wszystko gra. Nie użyjemy tu wyjątkowo słów i zwrotów takich jak: ściema, robienie w balona, czy jest jeszcze coś prawdziwego, ale skupimy się na tym, co my możemy z tego mieć. A możemy całkiem sporo.
Możemy np. stworzyć i oglądać do znudzenia hiperrealistyczne filmy o zabytkowych, nigdy niewyprodukowanych, samochodach. Co prawda nasze umiejętności budowania wirtualnej rzeczywistości kończą się gdzieś w okolicy tworzenia torów wyścigowych w Stuntsie, ale mądrzejsi od nas z pewnością by sobie z tym poradzili. Czy nie chcielibyście zobaczyć przyjeżdżającego pod willę Savoye w Poissy Voiture Minimum Corbusiera? Mały ten samochodzik byłby niesłychaną rewolucją, na miarę garbusa i 2CV, które, jak wieść gminna niesie, miały być inspirowane m.in. właśnie Voiture Minimum. Znajdźcie go w jakiejś książce lub internetach. Teraz nie robi na nikim wrażania, ale jako studium samochodu dla każdego z lat 30. przedstawia się bardzo interesująco. Inną sprawą jest to, że mistrz architektury za bardzo nie przejmował się techniką. Nie wiedział, czy taki samochód da radę gdzieś pojechać, jaki będzie miał silnik, zawieszenie i liczbę śrubek w kołach. Pewnie dlatego, mimo niewątpliwego uroku, żaden z producentów nie podjął produkcji. W dzisiejszych czasach znane nazwisko projektanta plus reklama wirtualnego samochodu mogłyby zdziałać cuda.
Tworzenie świata wirtualnego w reklamach mogłoby być szansą dla polskich producentów. Których wprawdzie nie ma, ale w każdej chwili mogą powstać. Od kilku lat rosną jak grzyby na ścianach szpitalnych projekty przeróżnych samochodów widm, które mają za zadanie odbudować polski przemysł motoryzacyjny. Problem jest taki, że wóz z reklamy zachodniego potentata może zaistnieć w skali 1:1 w kilka godzin, a polskie projekty są bardziej wirtualne niż Pacman. Zawszą pozostaną rzeczywistością wirtualną. I nawet reklama nie pomoże. Dlatego apelujemy o inny eksperyment. Twórcy nowych wizji polskich samochodów źle kombinują. Próbują wskrzesić dawno zmarłe duchy Warszawy, Poloneza i innych koszmarów, w luksusowej skórze. Chcą mieć prestiżowe auto dla elit o nazwie Polonez. To nie może się udać. Gdyby jakimś cudem doszło do produkcji może udałoby się sprzedać jedną, dwie, najwyżej trzy sztuki. To nie jest produkcja, o jakiej marzymy. Lepiej zająć się czymś bardziej przyziemnym. Idealnym samochodem byłoby coś w ogóle nie wirtualnego. Najlepiej byłoby zrobić jak Iran, Indie, Chiny czy kiedyś Korea – wykorzystać dawno nieprodukowany, sprawdzony i lubiany model. Gdybyśmy wykupili linie produkcyjną Volkswagena Passata B5 pod marką np. Samochód, w salonach zaroiłoby się od klientów. Wprawdzie nie byłoby kasy na silnik, ale słynne 1500 lub 1600 z FSO dałoby radę. Już widzimy reklamy wirtualnych samochodów marki Samochód 1500. Bomba. My tego nie kupimy, ale przypuszczamy, że znajdzie się 10 czy 16 osób gotowych na zakup.
Na jednym ze zlotów Syren i Warszaw na placu Defilad były dyrektor FSO Edward Pietrzak wspomniał, że Wars był tak genialny, że "nawet teraz mógłby znaleźć nabywców". Nie wiemy, czy tak by było, ale dla nas to żaden problem. Wars jako Samochód 1100 mógłby uzupełnić ofertę. Już widzimy go w reklamach. Na to czeka co najmniej 12 klientów. Do całości dodalibyśmy licencyjnego Volkswagena T4 jako Samochód 3,5 tony i mamy pełną gamę samochodów dla prawdziwego polskiego klienta. Oczywiście wygenerowaliśmy go wirtualnie. Nie wiemy, czy taki istnieje.
@Archiwum
Artykuł pochodzi z "Classicauto" nr 121/2016


Czytaj więcej