Motobieda o remontowaniu klasyków: zastanów się dwa razy
Michał Koziar
Marzysz o wyremontowaniu klasyka? Obejrzałeś wszystkie programy na ten temat i wydaje Ci się, że to wspaniała przygoda? Pozwól, że zniszczę twoje marzenia i wytłumaczę, dlaczego to prosta droga do myśli samobójczych. Po pierwsze – samochody o wartości do, powiedzmy, 10 tys. euro nigdy nie są warte remontu. Ale jak to? Tak to.
Załóżmy, że jesteś nieświadomym masochistą i jednak chcesz zrobić sobie krzywdę. Kupiłeś auto opisane na OLX jako "dobra baza do remontu". Dobrze rokuje, prawda? Zabawne. W dwóch trzecich przypadków okaże się, że baza bardziej nadaje się na dawcę, a ty powinieneś kupić kolejny wóz, żeby z dwóch poskładać jeden. Z reguły samochód, którego remont ma sens, będzie tym opisanym w ogłoszeniach jako stan przynajmniej bardzo dobry, a nie "baza do odbudowy". W porządku, kupiłeś już bazę, dawcę, pora zacząć zabawę. Załóżmy, że zlecasz komuś remont. Lepiej zapnij pasy. Jeśli postawisz na niską cenę usługi, czeka cię wiele atrakcji. Jest wysoce prawdopodobne, że fachowiec porzuci w połowie prace przy twoim samochodzie i zacznie pić. Albo po prostu odstawi go pod płot. Po kilku latach będziesz odbierał zdekompletowaną kupkę rdzy i wysyłał pozwy. Nie żartuję, historia zna wiele takich przypadków.
@Newspress

Baza do remontu?

Oczywiście nie musi być tak źle. Może warsztat będzie tani, ale sumienny. Mimo wszystko – musi na czymś zarabiać, więc jakość roboty przy aucie będzie adekwatna do ceny. Niby samochód zostanie wyremontowany, ale gwarantuję, nie chcesz przeżyć momentu odbioru takiej odbudowy. Wszystko zrobione po łebkach. Tu szpachla, tam wkręty, jakieś skazy lakieru, źle spasowane blachy. Jeśli marzyłeś o idealnym klasyku, załamanie nerwowe masz jak w banku. Na koniec po dwóch latach wóz zacznie korodować, a szpachla pękać. Lepiej rzucić się z mostu czy pod pociąg?
To może wariant z drogim, dobrym warsztatem? Poczekasz rok albo dwa na swoją kolej. Zrobią dobrze, odbierzesz, niby wszystko w porządku. Problem w tym, że auto będzie kosztować cię mniej więcej dwa razy tyle, co idealny egzemplarz tego samego modelu na rynku. Umówmy się, 50 tys. zł to zwykła, a w wielu wypadkach wręcz umiarkowana cena za remont youngtimera. W efekcie zadasz sobie pytanie: "po co mi to było"?
Może lepiej zrobić samemu? To przecież nie może być takie trudne! Rok, dwa pracy w wolnych chwilach i powstanie piękny, odbudowany klasyk. Tutaj szykuj się na prawdziwy rollercoaster. Początek będzie wspaniały. Kawałek garażu, grupka przyjaciół, może jakieś piwko. Rozbiórka przed blacharką to najprzyjemniejsza część tej zabawy. Schody zaczynają się później. Masz już gołą karoserię i docierasz do momentu, w którym najwięcej osób się poddaje i wystawia ogłoszenie z projektami do skończenia. Okazuje się, że zakres koniecznych prac jest dwukrotnie większy, niż się spodziewałeś. W zasadzie nie masz połowy niezbędnych narzędzi specjalistycznych i większości koniecznych umiejętności. Oczywiście możesz zacisnąć zęby, wydać fortunę na narzędzia, metodą prób i błędów nauczyć się, jak to wszystko się składa. Minie zaledwie pięć lat, może ukończysz karoserię. To będzie pięć lat mozolnej pracy, bez szybkich i wyraźnych efektów tego, co robisz.
Czy wspomniałem, że po drodze oddasz kastę do piaskowania i odkryjesz, że zakres napraw jednak jest nie dwu-, tylko trzykrotnie większy od założonego przy zakupie? Załóżmy, że masz dość cierpliwości i umiejętności, by dotrzeć do etapu gotowej, naprawionej karoserii. Już wydałeś małą fortunę na narzędzia i części. Teraz ktoś musi to pomalować, bo w garażu nie wyjdzie za ładnie. Możesz rzucać kostką – trafi się dobry lakiernik czy nie? Zrobi źle, będziesz miał dość, a wóz, jak wiele innych, trafi w kąt, na zawsze zapomniany i nieposkładany. Udało się przejść etap lakierowania? Pora poskładać. Jeśli wszystko ładnie zapakowałeś przy montażu, opisałeś i zrobiłeś zdjęcia, może nawet nie będzie tak strasznie. Rok, dwa lata i auto wyjedzie na drogi. Gorzej, jeśli nie jesteś bardzo sumienny i część rzeczy zaginęła, walając się po garażu przez kilka lat. Jeszcze niech zdjęcia znikną z dysku i tragedia gotowa. Skończy się na kupowaniu mnóstwa detali albo całego samochodu-dawcy i wielokrotnym demontowaniu już założonych rzeczy. Kolejna okazja, by się poddać.
Przebrnąłeś przez to wszystko? Gratuluję, podsumujesz wszystkie wydatki i okaże się, że spędziłeś pięć lat albo dekadę, by wydać na samochód dokładnie tyle, ile musiałbyś zapłacić za idealny egzemplarz w chwili, gdy kupowałeś bazę do remontu. Jesteś w plecy o stracony czas i nerwy.
Jaki z tego morał? Nie zabraniam Wam robić remontów niezbyt wartościowych klasyków. Po prostu miejcie świadomość, że to nie jest ani tania, ani łatwa zabawa. I praktycznie nigdy nie ma sensu ekonomicznego.


Czytaj więcej