Motobieda o tym, co powiedziałyby klasyki
@Newspress
Pontiac Firebird Trans Am z roku 1982, czyli Knight Industries Two Thousand, nazywany potocznie KITT – bohater serialu "Nieustraszony" (Knigght Rider) nie tylko mówił, ale potrafił sam błyskotliwie działać.
Wyobraźcie sobie, że wasze klasyki umieją mówić. Jak myślicie, jakie historie mogłyby wam opowiedzieć? Co widziały? Gdzie były?
Może wóz opowiedziałby, co tak naprawdę mówił o nim pan Mirek z warsztatu podczas napraw i jak było z tą odrobiną szpachli na lewym przednim błotniku. Że to wcale nie było na parkingu, słupek to jednak była sarna, a kierował 18-letni syn poprzedniego właściciela. Uciekł z miejsca kolizji, bo był po dwóch piwach. Chętnie obejrzałbym film o samochodzie, który nagle po 40 latach zaczyna mówić ludzkim głosem i opowiada swoją historię.
Najlepiej, żeby to nie był idealny klasyk z minimalnym przebiegiem. Może jakiś zajeżdżony Pontiac, który rdzewieje gdzieś w słońcu Kalifornii? Chętniej chyba coś bliższego sercu, zardzewiałe 125p, wyciągnięte z zapomnianego garażu w dawnym mniejszym mieście przemysłowym. Jakiegoś Żyrardowa, Łap czy Wałbrzycha. Mógłby opowiedzieć, jak się urodził w asyście pijanych położników z FSO, a potem bez kontroli jakości trafił do Polmozbytu. Ile tak naprawdę pierwszy właściciel posmarował, żeby go szybciej dostać. Nie wszyscy się cieszyli, kiedy zajechał pod blok. Wieśkowi spod trójki jakoś zawsze źle z oczu patrzyło. Zmarnował roczny przydział kartek na cukier tylko po to, by odkryć, że to, co jest napisane w "Panu Samochodziku", nie musi być prawdą, a cukier nie miesza się z benzyną. Sąsiad złodziej dalej jeździł nowiutkim Fiatem 125p, a żona wyrzuciła Wieśka z domu i zabrała dzieci. Choć to ostatnie nie miało nic wspólnego z cukrem w baku. Fiacik po prostu widział, jak Wiesiek wychodzi z klatki po raz ostatni. Lata mijały, a Kant był niemym świadkiem kolejnych wydarzeń. Roman spod piątki był wścibski. Zwykł wychodzić na spacer z psem, byle oprzeć się o Fiata i poobserwować sąsiadów przez okna. Lubił zwłaszcza, kiedy Hanna spod siódemki się przebierała albo ktoś się pokłócił. Mruczał wtedy rozweselony "Cykady na Cykladach". Za to Krzysiek, ten z parteru, po powrocie do domu nie wysiadał z auta. Pił wódkę i tępo patrzył się w przestrzeń.
Fiacior zwiedził też trochę świata. Raz nawet pojechał na wczasy do Bułgarii. To tam, na trasie, zaczęły się problemy z ciśnieniem oleju, których jeszcze nie było widać. Po kilku latach Kant dostał nowe progi. Ależ to bolało. Blacharz kłamał, mówiąc, że wymieni całe, dospawał tylko nowe poszycia. Jak to powiedział, "policzym frajera, jakby całe poszli, to jeszcze na wódkie starczy, a te wzmocnienia, co przywiózł, na giełdzie opędzlujem". Przyszły lata 90. Fiat widział, jak upadały zakłady produkcyjne, a z nimi i jego domowe blokowisko. Adam, Radek, Basia, Zbyszek… długo by wymieniać, kto wyjechał za lepszym życiem na Zachód. Za to Krzysiek wyjechał z bloku nogami do przodu. Zapił się, kiedy cukrownia, w której pracował, upadła, a on nie umiał robić nic innego. Na parkingach pojawiały się nowe wozy, ale Fiat nie chciał się z nimi kolegować. Sprawiały wrażenie chorych psychicznie. Tak jakby prawie każdy składał się z trzech różnych aut. Inne były jakieś takie fałszywe, jakby miały zmienioną tożsamość. W tym czasie syn właściciela dorósł. "Tragedia, mówię wam. Więcej szczęścia niż rozumu. Gaz w podłogę non stop, durne popisy, zero mózgu. Nie dziwię się, że Zosia, jak ją odwiózł po kinie, nie chciała go pocałować i więcej jej nie widziałem".
Tak by ten Fiat w moim filmie opowiadał. Zresztą długo nie pośledził historii Tomka, syna. Przy pierwszym śniegu młody skosił latarnię i tata więcej nie pozwolił mu nawet zbliżyć się do kluczyków. Dlatego, mówiłby Fiacior, mam takie skrzywione prawe oko. Znowu robił to ten pajac, blacharz. Niestety właściciel mu ufał. Polska się zmieniała, ludzie się bogacili, a Fiat uniknął sprzedaży za kilka stów tylko dlatego, że jego pan nie umiał się z nim rozstać. Więc razem się starzeli. Razem coraz mniej się ruszali, coraz mniej nadążali za zmieniającym się światem. Pod koniec to już w zasadzie tylko do kościoła, na cmentarz i czasem odwiedzić dzieci w mieście wojewódzkim. Aż w końcu przyszedł ten dzień, że mój właściciel zgasił mnie po raz ostatni, wyszedł z garażu i już więcej go nie widziałem. I stałem tu kolejne 15 lat, zapomniany, tak jak wszystko to, co widziałem. Tak by powiedział ten Fiat w moim filmie. Ale obawiam się, że nikt mi nigdy nie da kasy na ekranizację takiej grafomanii. Trudno. Ważne, że sam się trochę wzruszyłem podczas pisania.