Prawdziwie polska korporacja
Kamil Pawłowski, Wiktor Paul
FSO POLONEZ @NEWSPRESS
W kraju wielkie zmiany. Jak dotychczas omijają one życie korporacyjne. Cóż za błąd i niedopatrzenie! Mamy oto gotowy pomysł dla polityków, jak można w jednym ruchu zadbać o interesy narodowe i o zdrowie psychiczne pracowników wielkich firm. Oczywiście nakazami i zakazami.
Ludzie w korporacjach przez całe dnie wpisują jakieś cyferki do niekończących się tabelek, bilansów i innych strasznych rzeczy. Ostatecznie nic z tego nie wynika, ale doskonale funkcjonuje tu zasada, którą sformułował Król Julian: a teraz prędko, zanim dotrze do nas, że to bez sensu. Niezmiernie nam przykro, ale uważamy, że taka praca jest kompletnie nudna. Nie możemy pozostać obojętni na cierpienie tylu ludzi – pracownikom korporacji potrzebne jest hobby. Nawet, jeżeli trzeba będzie ich do tego zmusić.
Nie wszyscy po wyjściu ze szklanego biurowca kierują się, dajmy na to na trening krav magi, partyjkę brydża, czy zajęcia kung fu jak Jean Claude Van Damme w filmie "Kick Boxer". I tu kłaniamy się nisko naszym kochanym politykom. Proponujemy, aby rządzący wprowadzili nakaz użytkowania samochodów służbowych produkcji krajowej i to tylko polskich marek i producentów. Życie korporacyjne od razu zmieni się nie do poznania.
Załóżmy, że całe biuro jeździ Syrenami. Już widzimy oczami wyobraźni, jak kierownik działu, zamiast wprowadzać cyferki do komputera, opowiada starszemu specjaliście Andrzejowi historię, gdy pośrodku Marszałkowskiej strzelił mu przegub. W związku z zakazem stosowania assistance, musiał własnoręcznie wymienić pechową część. A że zapas miał rzemieślniczy, ujechał tylko na Mokotów i znów strzeliło. Zaraz po tej rozmowie executive manager do spraw kawy i awarii ekspresu wchodzi do biura z rękami czarnymi jak smoła – Znów walnęła pompa paliwowa. Mam już tego dosyć. Czy ma ktoś pompę z Wartburga? Chrzanię przepisy, muszę mieć coś z importu w tym wozie. Życie w biurze od razu nabrałoby kolorów i smaczków, pracownicy przestaliby rozważać jaki sposób popełnienia samobójstwa jest najlepszy i zapomnieliby jak nudną pracę wykonują. Kwestie korporacyjnych wojenek musiałyby odejść na dalszy plan, a o niebo ważniejszym problemem byłoby samo dojechanie do biura.
W innej firmie z nakazu jeździliby, dajmy na to, Warszawami. Rozmowom o wysuwających się półosiach nie byłoby końca. – Wchodzi panu dyrektorowi jedynka bez zgrzytnięcia? – pytałby speszony account manager. – Jedynkę zawsze wrzucaj przez dwójkę – profesorskim tonem pouczałby dyrektor. Przyznajemy mu tu rację, wie chłop co mówi.
Proponowane przez nas rozwiązanie jest doskonałe na wielu płaszczyznach. Co jest zmorą polskich dróg? Wiadomo – pędzący na łeb na szyję, ile fabryka dała, przedstawiciele handlowi. Ich się już nie zmieni. Ale przecież można zmienić im samochody na doskonałe, polskie Mikrusy. Nadal byłby gaz w podłodze i ruszanie spod świateł ze strzałem sprzęgła. Ale wszystko działo by się przy 60 km/h, na odcinku mniej więcej 1500 metrów. Po pokonaniu tej odległości przeciętny Mikrus by się zatarł.
Stosowne rozwiązanie musiałoby jednak zostać dobrze przygotowane. Wyobraźmy sobie firmę, która rzeczywiście musi coś gdzieś dostarczyć. Niech to będzie, dajmy na to, pianino. Nie stanowiłoby to problemu, gdyby na stanie mieli polskie samochody dostawcze marki Żuk. Pech chciał, że ustawa została na prędce źle przygotowana i cała firma została wyposażona w Polskie Fiaty 126 Bąbel z przyczepką Niewiadów. Przestrzegamy P.T. ustawodawców, którzy z pewnością zechcą wykorzystać nasz pomysł, przed tym błędem.
A co z rządem? Wszak przykład idzie z góry. Ministrowie muszą budzić szacunek. Zyskają go, gdy na spotkanie o randze międzynarodowej zostaną przywiezieni Polonezem. Historia zna już takie przypadki! Ups. Czyżbyśmy popełnili faux pas? Chyba nie powinniśmy byli wspominać teraz premiera Pawlaka.
I tym oto sposobem, do czego mamy nadzieję wszystkich przekonaliśmy, w kraju zapanuje spokój i harmonia. Ludzie przestaną rzucać się sobie do gardeł z byle powodu i przestaną toczyć jałowe polityczne dysputy w internecie. Zwyczajnie nie będą mieli na to czasu. Pochłonie ich bez reszty walka z samochodem i próby dojechania gdziekolwiek. Przecież w PRL było tak dobrze.
Pierwotna wersja tego artykułu ukazała się w "Classicauto" nr 116/2016


Czytaj więcej