Motobieda o spekulacji
słów klika
słów klika
@Newspress
Handel, handelek, szmecher, geszeft, biznesik. Jeśli twoja pasja to klasyki, obrót youngtimerami zawsze dotyczy cię w mniejszym lub większym stopniu. Na naszym krajowym poletku unosi się nad nim lekki smród durnej spekulacji. Przestudiujmy dwa jej przypadki.
Pierwszy to krótka historia. Otóż jedna z miejskich spółek w pewnym mieście wystawiła na przetarg Ikarusa. W konkursie ofert wystartował lokalny klub miłośników komunikacji miejskiej. Cóż za pech, ich oferta przegrała z grupą "pasjonatów-handlarzy". Względnie zwykłych… A, nieważne. Model biznesowy tej grupki był wręcz genialny. Przelicytowali klub w przetargu, oferując kwotę powyżej ceny rynkowej, by potem sprzedać autobus jeszcze drożej. Zgadniecie komu? Właśnie temu klubowi, który przelicytowali. Tak, odezwali się do nich z ofertą sprzedaży. Dziwnym trafem nikt nie chciał przepłacać za ich Ikarusa, więc "pasjonaci" oddali go na złom. Nie żartuję, ci goście naprawdę publicznie tytułowali się "pasjonatami". Zwłaszcza "gwiazda" tej grupki, bardzo aktywna w internecie persona, znana z innowacyjnego podejścia do stylizacji fryzur. Skoro już mowa o innowacjach, druga opowieść nie jest czymś nowym. To kolejna odsłona tragifarsy, którą obserwuję regularnie na polskim rynku od lat. Pojawia się ciekawy, choć niezbyt wartościowy youngtimer, z interesującą polską historią, w niezłej cenie. Na miejsce jako pierwszy dociera spekulant. Tydzień później auto znowu jest na sprzedaż. Cena rośnie dwukrotnie, a długość opisu i dokładność zdjęć są odwrotnie proporcjonalne do zmiany kwoty w ogłoszeniu. Przyjeżdża kolejny handlarz. Schemat się powtarza. Gdzieś w okolicach trzeciego czy czwartego spekulanta pojazd osiąga abstrakcyjną cenę, jego historia zupełnie ginie. Potem wóz powoli gnije w kącie placu takiego delikwenta. Cena bardzo powoli spada, by wreszcie zacząć szorować o dno. Po roku czy dwóch stania w krzakach auto jest już zupełnym zgniłkiem o wartości złomu.
To właśnie spotkało Poloneza mojego kolegi. Egzemplarz pochodzi z 1983 r., ciekawy, z wbitymi w dowód zaświadczeniami o byciu taksówką i autem do nauki jazdy. Pełne wyposażenie wciąż znajdowało się na pokładzie, gotowe do użycia. Niestety, choć z zewnątrz wóz wyglądał ładnie, podwozie miał bardzo dziurawe. Kolega wystawił go w korzystnej cenie, rozdzwoniły się telefony, kupił człowiek obiecujący, że go wyremontuje, że jest pasjonatem, bla, bla. To był ważny warunek. Kolega był związany emocjonalnie z tym Borewiczem, ale sytuacja finansowa zmusiła go do sprzedaży zamiast remontu. Tydzień później Polonez pojawił się znowu na OLX z dwukrotnie wyższą ceną. Zdjęcia jeszcze były niezłe, opis w miarę rzetelny, choć mniej obszerny od oryginalnego, pomijający stan blacharski. Po tygodniu cena nieco spadła, auto się sprzedało. Chwilę później wypłynęło gdzieś indziej. Znowu cena skoczyła. Tym razem ogłoszenie zawierało dwa zdjęcia, stwierdzenie "dobra baza na klasyka" i tyle. Ciekawa historia z lat 90. o taxi nauce jazdy? Gdzie tam, kogo to obchodzi. Co z tego, że bez historii to tylko przerdzewiały Borewicz w nieoryginalnym kolorze? Pomyślicie, że tylko bałwan kupiłby auto z tak badziewnego ogłoszenia. Bałwan albo spekulant. Borewicz pojechał do kolejnego właściciela. Nasz następny bohater użył pasty Tempo, zrobił więcej zdjęć i… doszczętnie pozbawił auto historii. Wymontował zespół pedałów właściwy "elkom", a w opisie kłamał, że auto jest w dobrym stanie blacharskim. Ba, przebieg zmalał o, bagatela, 100 tys. km, ale za to cena wzrosła. To taka ciekawa zależność na rynku polskich youngtimerów. Im bardziej ogołocone z fantów i historii auto, tym, zdaniem spekulantów, powinno być droższe. Za dwa zdjęcia w ogłoszeniu, najlepiej na lawecie, należy z marszu doliczyć pięć tys. zł do ceny. Tutaj póki co historia się kończy, doszły mnie jedynie słuchy, że taksometr też został sprzedany oddzielnie. A co stanie się z autem? W końcu trafi na tego spekulanta, który nie znajdzie już kolejnego cwaniako-frajera i zostanie z niesprzedawalnym towarem. Polonez po paru latach gnicia skończy na złomie.
Jaki z tego morał? Spekulacja nie jest zakazana, ale za to na pewno szkodliwa. Odrzuca od rynku nowych chętnych na zabawę w klasyki. Zamiast spokojnie kupić pierwszego youngtimera, walczą o niego ze spekulantami. Ludźmi, którzy nie muszą siedzieć choćby w pracy, więc pierwsi dojadą na miejsce. A potem temu samemu pasjonatowi, który nie zdążył na miejsce, taki spekulant zaoferuje ten sam samochód, ale za wyższą cenę. To równie szlachetna działalność jak bycie konikiem, albo skupowanie wszystkich bułek z piekarni, by potem przed wejściem sprzedawać je dwukrotnie drożej. Dlatego handel youngtimerami, w którym kupiec dokłada jakąkolwiek wartość do towaru (importuje go, naprawia, prostuje papiery), to zawód dobry i pożyteczny. Spekulacja to praktyka, którą należy tępić.
@Archiwum