Sądząc po tym, co widziałem na ulicach podczas moich pobytów w 2017 i 2019 roku, Maltańczycy ewidentnie mają słabość do klasycznych samochodów z tego segmentu, gdyż nie żałują środków na realizację swoich motoryzacyjnych marzeń. Spory udział w tym procesie ma zapewne czynnik znakomitej pogody, która pozwala cieszyć się klasykiem, i to nawet takim bez dachu, przez praktycznie cały rok.
Polowanie na tego typu wozy nie jest już jednak tak łatwe, jak na zwykłe szrociaki, gdyż te ostatnie łatwo spotkać w codziennym ruchu. Czynnikiem ułatwiającym "łowy" są bez wątpienia skromne rozmiary wyspy, pomagające w wyszukaniu co lepszych klasyków, o czym przekonacie się w dalszej części tekstu. Będąc na Gozo (druga co do wielkości wyspa archipelagu), trafiłem na kilka typowych ślubowozów: Rolls-Royce’a, Bentleya i Daimlera. W sumie to nic ciekawego, bo znamy to dobrze z naszego polskiego podwórka biznesów weselnych. Bez wątpienia ciekawsze były sportowe samochody pochodzące z Wielkiej Brytanii. Raz udało mi się trafić na zielonego E-Type’a roadster, który cudownie wypełniał wąskie uliczki dźwiękiem swojego donośnego V12. Ale zdecydowanie najciekawsze auto, które wyszperałem, to Ferrari F40. To śmieszna historia, gdyż zostało ono przeze mnie w zasadzie… wytropione. Wiedziałem, że gdzieś na głównej wyspie Malty, czyli Malcie właściwej, znajduje się warsztat zajmujący się klasykami z górnej półki, ale nie znałem jego dokładnej lokalizacji. Posiadałem tylko jedno zdjęcie przedstawiające widok otwartej bramy warsztatowej wraz z fragmentami okolicznych zabudowań. Trochę mało, ale uparłem się, żeby to miejsce odszukać. Chodziłem przez dwa dni, a raczej dwa wieczory i częściowo noce (za dnia było za gorąco na takie eskapady). Udało się! Zostałem nagrodzony chyba jednym z najtłustszych aut, na jakie może wpaść carspotter.
Graty na malcie – Warto było
Wróciłem tam po dwóch latach i znowu się nie zawiodłem. Tym razem na podnośniku stało sobie Ferrari Testarossa, a na dole Ford Zodiac 206E, którego nie widziałem nigdy wcześniej. No dobra, F40 też nie widziałem nigdy wcześniej.
Kolejne zaskoczenie to pewna ilość samochodów amerykańskich. To jedne z nielicznych wozów z kierownicą po lewej stronie, jakie można spotkać na Malcie. Kiedy płynęliśmy promem z Malty na Gozo, byłem w lekkim szoku, zobaczywszy czerwonego Dodge’a Vipera pierwszej generacji powoli wysuwającego się z promu. Pozostali przybysze zza oceanu wcale nie byli gorsi, a praktycznie żaden z nich nie posiadał dachu. Pamiętam jak dziś przepięknego złotego Chevroleta Corvette C3 Stingray z wczesnego rocznika na rondzie w stolicy wyspy Gozo, czyli Victorii (przez starszych Maltańczyków zwanej Rabat), czy starszego błękitnego Stingraya C2, oczywiście z otwartym nadwoziem.
Na koniec jeszcze pewien godny uwagi fakt związany z tym krajem – samochody zarejestrowane jako zabytkowe jeżdżą tu na "czarnych blachach". I nie piszę tu bynajmniej o imporcie starych samochodów na "czarnym szyldzie" z Polski. Standardowe maltańskie unijne tablice rejestracyjne są zbliżone do tych znanych z naszych ulic, natomiast zabytkowe mają ten sam układ i liternictwo, ale inną kolorystykę – srebrne litery na czarnym tle. Wygląda to bardzo estetycznie i od razu pojawia się myśl, dlaczego w naszym kraju ustawodawca nie zdecydował się na podobny manewr. Tym bardziej, że tablice z czarnym tłem mają przecież w naszym kraju bardzo mocne umocowanie historyczne. Zamiast tego mamy te cudowne żółte, które nie podobają się chyba nikomu. Wychodzi na to, że Maltańczycy niechcący podkradli nam tak oczywisty i atrakcyjny wizualnie pomysł… Brawo.