Zaczęło się od Buicka, a właściwie od przekładni Dynaflow. Szczególnie upodobał ją sobie Hub van Doorne, który w latach 50. był właścicielem fabryki ciężarówek DAF. Jeździł tym Buickiem i cmokał z rozkoszy nad komfortem jazdy. Buick ruszał bezszelestnie, nie szarpał przy zmianie biegów. Nieważne, że działała wolno, marnując wiele energii. Amerykanom rozrzutność nigdy nie spędzała snu z powiek.
Od jakiegoś czasu Van Doorne’owi chodził po głowie pomysł, by wprowadzić do produkcji mały samochód osobowy, który spełniałby wymagania przeciętnego użytkownika. No wiecie, tani w eksploatacji, bezawaryjny i wygodny. To było clou programu. Małe samochody, które wówczas produkowano, nie należały do szczególnie komfortowych. Szczytem luksusu wśród nich były Fiaty 500 i 600. Wciąż jeszcze produkowano wiele mikrosamochodów stanowiących skrzyżowanie wanny z namiotem napędzanym silnikiem od motoroweru.
Hub Van Doorne chciał inaczej. Poprzez komfort rozumiał niekoniecznie miękkie skórzane kanapy i czarny dąb na desce rozdzielczej w aucie pokroju Malucha. Chodziło mu o wygodną jazdę od strony mechanicznej. Wizja szefa DAF-a polegała na zastosowaniu automatycznej skrzyni biegów. O Dynaflow nie było mowy. Za żadne skarby nie zmieściłaby się w małym samochodzie, chyba że na przyczepce. Van Doorne opracował więc własną skrzynię biegów. Tak powstała przekładnia Variomatic, czyli skrzynia o najdłuższym przełożeniu świata, albo o niezliczonej liczbie przełożeń – wedle uznania.
Na pomysł z wykorzystaniem pasów w swojej przekładni Van Doorne miał wpaść, obserwując pasy transmisyjne, które w jego fabryce napędzały każde możliwe urządzenie. Inna legenda głosi, że zainspirowały go łańcuchy na choinkę. Jeszcze inna – że podejrzał je w motorowerze Zündappa. Prace nad wdrożeniem przekładni zaczął od zakupów. Nabył niewielkiego Lloyda, zamontował w nim prototypową przekładnię i jeździł.
Variomatic składa się ze stożków. Ruch między nimi przenoszony jest za pomocą pasów o przekroju w kształcie litery V. Stożki oddalają się i zbliżają pod wpływem otwierania przepustnicy, powodując ciągłą zmianę przełożeń. Jest to o tyle dobre i ciekawe, że cały czas jedzie się na fali momentu obrotowego, przy czym obroty zostają na tym samym poziomie. Mechanizm jest też wspomagany podciśnieniem w kolektorze ssącym. Dzięki temu DAF jest prawdopodobnie jedynym samochodem w historii, który po osiągnięciu zawrotnej prędkości maksymalnej rzędu 90 km/h przyspiesza do ponad „stówki” po powolnym zdjęciu nogi z gazu. Żeby nie było, że Holendrzy wszystko zrobili na opak, małego DAF-a wyposażono w guzik na desce rozdzielczej, dzięki któremu owo podciśnienie można było wykorzystać do hamowania silnikiem.
Jazda polega na tym, że pasażer w kółko powtarza kierowcy: „Może byś już wrzucił dwójkę?”. Natomiast wkurzony w kółko tymi samymi uwagami kierowca chce się zamienić miejscami, żeby się odegrać za ten arcyzabawny żarcik. Bo Variomatic wyje. I to wyje tak, jakbyś jechał na jedynce, kiedy cyk, powinieneś już wrzucić dwójkę albo nawet trójkę. A na dodatek ciągle coś w nim stuka, jakby panewki. Ale to tylko bokser.
Variomatic zastosowano po raz pierwszy (no prawie, bo w latach 20. bardzo podobny układ przeniesienia napędu zastosowano w brytyjskim samochodzie marki Clyno) w DAF-ie 600 zaprezentowanym na salonie samochodowym w Amsterdamie w lutym 1958 roku.
I ten silnik, który brzmiał, jakby panewki wołały o litość. „Sześćsetkę” napędzał chłodzony powietrzem, dwucylindrowy bokser o pojemności – jak sama nazwa wskazuje – 590 cm³. Nie wymagał więc wiele uwagi od właścicieli, którzy nie lubili dłubać w układzie chłodniczym na przełomie każdej pory roku.
Nadwozie niewielkiego, dwudrzwiowego sedana zaprojektował Johan van der Brugghen. Wziął również udział w pracach nad przekładnią. Jego nazwisko widnieje we wniosku patentowym obok pryncypała. Van der Brugghen opracował też kolejne osobowe modele DAF-a: 44, 55 i 66.
Jeśli wciąż nie znacie na pamięć wszystkich modeli tej marki i stosowanych w nich rozwiązań, sięgnijcie po trylogię autorstwa tego znakomitego inżyniera: „60 lat DAF-a”, „Od da Vinci do van Doorne’a” (porażająca skromność, nieprawdaż?) oraz „Trzydzieści lat holenderskich samochodów”. Publikacje te są kopalnią wiedzy na temat konstrukcji i historii osobowych DAF-ów. Przy okazji – gdy van der Brugghen zmarł, trumna z jego ciałem pojechała na cmentarz w pojeździe „Kwadraciak” (Vierkante auto) konstrukcji holenderskiego rzeźbiarza Johna Körmelinga. Było to pleksiglasowe akwarium napędzane silnikiem z Variomatikiem.
A teraz najlepsze – największą zaletą tej przekładni jest to, że do przodu i do tyłu można jeździć z taką samą prędkością. Holendrzy natychmiast to wykorzystali, organizując Achteruitrijden, czyli wyścigi na wstecznym. Na niderlandzkim odpowiedniku toru w Słomczynie startuje kilkadziesiąt DAF-ów, które z prędkością kilkudziesięciu kilometrów na godzinę pędzą do mety. Udaje się to nielicznym, a na torze pozostaje pobojowisko jak po przejeździe kolumny rządowej.
Ale co Wam będę pisał. Jeśli jeszcze tego nie widzieliście, znajdźcie sobie w internetach hasło „DAF Achteruitrijden”. Gorąco polecam.