Tym, którzy nie rozumieją, przypominamy – gumy Turbo stanowiły w początkach lat 90. jedno z naszych pierwszych źródeł wiedzy o motoryzacji. Internet hulał jedynie po amerykańskich uniwersytetach, natomiast warzywniak był w każdym, nawet małym, mieście. Guma do żucia kosztowała grosze (dosłownie), a dzięki dziecięcej wyobraźni każdy dołączony doń obrazek był zaproszeniem na przejażdżkę życia. Tym bardziej atrakcyjnej, że na zdjęciu, o którym mowa, znajdował się wóz napędzany 8-cylindrowym silnikiem o pojemności 5733 cm3, mocy 629 KM i prędkości maksymalnej 340 km/h. Takie właśnie dane techniczne widnieją na obrazku numer 110, na którym znajdował się Vector W2.
Był w pełni funkcjonalnym samochodem koncepcyjnym opracowanym w 1978 roku. Tak, przypomina (nawet bardzo) Lamborghini Countach, które pojawiło się w 1971 roku. Nie będziemy się zagłębiać w to, czy Jerry Wiegert „inspirował się” Countachem czy nie. A nawet jeśli tak, to trzeba czerpać z dobrych wzorców, a nie złych. Niezależnie od tego, jak było naprawdę, konstruktor Vectora chciał, aby jego auto konkurowało z włoskimi supersamochodami.
Pikanterii sprawie dodaje fakt, że Wiegert zaczął projektować W2 w 1970 roku, a w 1972 wystawił makietę w skali 1:1 podczas salonu samochodowego w Los Angeles. Publika oszalała, a wóz trafił na okładkę pisma „Motor trend” z kwietnia 1972 roku.
Oznaczenie W2 pochodziło od pierwszej litery nazwiska twórcy auta, a dwójka oznaczała liczbę zastosowanych turbosprężarek. Wóz napędzał aluminiowy silnik Chevroleta o ośmiu cylindrach i pojemności 5,7 litra, a paliwo dostarczał wtrysk Boscha. Setkę osiągał w 4 sekundy, więc kierowca musiał być na czczo. Trzeba jednak przyznać, że dane techniczne nie zostały potwierdzone przez niezależne pomiary. Droga od prezentacji do produkcji seryjnej była długa i kręta. Dosłownie, bo podczas badań drogowych W2 przejechał ponad 160 tysięcy kilometrów, o wiele więcej niż niejeden prototyp. Auto było też nieustannie przekonstruowywane i przemalowywane. Chodziło o to, aby w momencie uruchomienia produkcji ten „amerykański supersamochód” był napakowany najnowocześniejszymi technologiami i gadżetami. Tak brzmiała oficjalna wersja. W rzeczywistości Wiegert przemalowywał auto po to, aby wszyscy myśleli, że wyprodukowano więcej niż jeden prototyp. Był to popularny zabieg marketingowy. Tak samo robił lata wcześniej Carroll Shelby ze swoimi Cobrami.
Wiegert zbierał pieniądze, sprzedając vectorowe gadżety, udostępniając auto w reklamach i wypuszczając akcje firmy. W 1987 roku miał 14 milionów dolarów.
Produkcja seryjna ruszyła w 1989 roku. Możecie więc sobie wyobrazić, że nowoczesność z 1978 roku nijak miała się do nowoczesności dekadę później.
Wiegert prezentował Vectora na wszystkich liczących się salonach samochodowych na świecie, zbierając pochlebne opinie. Jednak inwestorzy nie walili drzwiami i oknami. Dlatego oprócz nieustannych zmian w konstrukcji auta jego twórca niezmordowanie poszukiwał hojnego inwestora z grubym portfelem.
Trzeba przyznać, że Wiegert znał się na robocie konstruktorskiej. Był inżynierem, absolwentem Art Center College of Design w Los Angeles oraz Uniwersytetu Northropa. Od 1970 roku pracował jako konsultant dla Chryslera, Forda i General Motors. Najwyraźniej nie bardzo pasowały mu koncepcje korporacji motoryzacyjnych, bo w 1971 roku założył własną firmę Vehicle Design Force (świetna nazwa na zbrodniczą korporację rodem z filmu o Jamesie Bondzie). Od pewnego czasu chodziła mu po głowie koncepcja budowy własnego supersamochodu. Pierwszy projekt nazwał „The Vector”. Zapowiedział, że auto zostanie wyposażone w silnik Wankla, a cena samochodu będzie oscylować wokół 100 tysięcy dolarów. Jak to zwykle w takich przypadkach bywa, wyszło nieco inaczej. Prace przeciągnęły się, a pod aerodynamiczną maskę Vectora trafił stary, dobry small block Chevroleta. Tak na margnesie, to nie wiadomo, jak poradziliby sobie konstruktorzy tych wszystkich supersamochodów, kitcarów i innych wspaniałych aut produkowanych w liczbie nieprzekraczającej mocy silnika Syreny wyrażonej w koniach mechanicznych, gdyby Chevrolet nie stworzył tego słynnego silnika.
Po latach wzlotów i upadków Wiegert uporał się z przeciwnościami losu i w 1988 roku (uprzedzając wytykanie spraw nieistotnych, należy zaznaczyć, że niektórzy podają rok 1989) uruchomił produkcję Vectora W8. Jednak kasy wciąż brakowało. Rozpoczął więc negocjacje z firmą Megatech (kolejna nazwa idealna dla zbrodniczej firmy rodem z Bonda), założoną przez najmłodszego syna ówczesnego prezydenta Indonezji Suharto. Z pomocą sztuczek prawno-biznesowych, w białych rękawiczkach i koszulach dokonała wrogiego przejęcia Vectora, a potem wywaliła Wiegerta na zbity pysk. Mimo tych chwilowych trudności powstało 21 egzemplarzy, 17 na sprzedaż oraz dwa prototypy. Nowy W8 kosztował 450 tysięcy dolarów.
Niezrażony tym Wiegert rozpoczął wieloletnią sądową batalię o zwrot firmy. W końcu decyzją sądu odzyskał swoją własność: aktywa, prawa do nazwy i swoich konstrukcji. W 2008 roku odświeżył projekt i rozpoczął konstruowanie kolejnego supersamochodu, który tym razem nazwał VX-8.
Jedyny zbudowany egzemplarz W2 pozostaje w rękach Wiegerta. Rozłożył go, wstawił do szopy obok gadżetów, które pozostały po produkcji W8. Na pewno nie sprzeda, będzie robił.