JAPOŃSKI HANDLARZ
Tu Mini, tam Citroën 2CV, dalej Austin A40… Inspiracje widać gołym okiem. W latach 80. Nissan nie miał żadnych oporów przed tworzeniem niszowych aut, z których zyski były żadne. Liczył się wizerunek.
Nissan Pao - Mały hipster

Ironią losu jest to, że Nissan Pao, który stylem retro nawiązuje do aut sprzed ponad pół wieku, z czasem sam stał się zabytkiem. To doskonały materiał na pierwszego klasyka z Japonii, a przy tym świetny wózek do toczenia się po najmodniejszych dzielnicach miasta.

Tekst: アントニ ワルカウスキ
Zdjęcia: ラクラン カーター
Jeśli produkujesz auta miejskie, a chcesz zauroczyć modnego mieszczucha, to musisz mieć w ofercie coś retro. Wie o tym VW, pamiętają o tym BMW i Fiat, rozumiał to też… Nissan. Zaraz, ten Nissan? Widzicie, ekipa z Jokohamy produkowała retro autka miejskie na wiele lat przed tym, zanim to się zrobiło modne. To były czasy, gdy skarbce japońskich producentów aut były wypchane po brzegi. Nissan mógł więc sobie pozwolić na eksperymenty na własnym podwórku.
W 1985 roku zaprezentowano koncept Be-1, który nakreślił zespół pod wodzą Yoshiro Kobaty. Autko zaczarowało tokijską publiczność. Liczba chętnych do zakupu znacznie przewyższała przewidywaną produkcję (jedynie 10 tys. sztuk), więc Nissan musiał zorganizować loterię, by wyłonić listę szczęśliwych nabywców. To był impuls do zaprojektowania całej serii autek retro. Modele Be-1, Pao, Figaro i S-Cargo określa się mianem „Pike cars”. Podobno nawiązując do ostrza piki, producent chciał pokazać, że produkuje wozy z jajem. Ja też tego nie rozumiem.

Oto szczyt postmodernizmu w japońskim wydaniu. Praktycznie nie widać tu pokrewieństwa z Micrą K10, z której pożyczono płytę podłogową. Znaczki „Nissan” są maleńkie, więc ktoś, kto nie zna tego modelu, nawet nie domyśli się jego pochodzenia.

Nissan Pao, którego widzicie na zdjęciach, był drugim modelem w serii. „Pao” to po mandaryńsku „mongolska jurta” (nie, tego też nie rozumiem). To hatchback, który tak jak Be-1 bazuje na podwoziu modelu March K10 (po naszemu Micra). Pod względem technicznym nie wyróżnia się absolutnie niczym szczególnym, a cały jego urok opiera się na opakowaniu i kokpicie. Krytyk „New York Timesa” określił „Pike cars” jako szczyt postmodernizmu. Miał całkowitą rację. Linia dachu i słupki Pao wyglądają jak wzięte z Renault 4, zawiasy drzwi na błotnikach pożyczono z klasycznego Mini, uchylne tylne okna to patent z Citroëna 2CV, w przednim pasie i dzielonej tylnej klapie widać wyraźną inspirację Austinem A40 Farina, a opcjonalny miękki dach to ukłon w stronę klasycznego Fiata 500. Te elementy wrzucono do blendera, lekko zaokrąglono, ozdobiono galanterią retro i voilà!

Oferowano dwa wzory tapicerki: czerń i kość słoniową, a także cztery kolory nadwozia. Silnik to zwykły czterocylindrowiec. Tylna klapa jest dzielona jak w starym amerykańskim kombi.

Choć minęło już ponad 30 lat od premiery Pao, to jego sylwetka nie zestarzała się ani o dzień. Szczytem ironii jest fakt, że ten wyprodukowany w ponad 50 tys. egzemplarzy wóz jest już pełnoprawnym klasykiem. Nie jest przy tym bardzo drogi – widoczny obok egzemplarz w kolorze Aqua Gray sprzedano za równowartość 25 tys. zł (bez kosztów importu). Z racji na pokrewieństwo z Micrą K10 jego utrzymanie nie powinno być trudne. Nic, tylko jeździć do drogich sklepów i lansować się po warszawskim Zbawiksie!
MATERIAŁ REALIZOWANY WE WSPÓŁPRACY
Z FIRMĄ
JAPAN IMPORTS.


Czytaj więcej