HISTORIE
Billboardy zastąpiły na ulicach hasła propagandowe i reklamy państwowych przedsiębiorstw. Kampania IBM została szybko strollowana przez Polaków, którzy dopisywali na plakatach „Powodzenia IBM”.
Lifestyle w latach 90-tych - życie nowej ery!
Lata 90. to na świecie czas względnego spokoju, a w Polsce – wielkich zmian, od polityki i gospodarki po styl życia. Przypomnijmy sobie dekadę, gdy Syreny FSO płonęły, kwitł handel na giełdach, mówiliśmy hasłami z reklam, szeleściliśmy dresami i jedliśmy mięso z ananasem.
Nowa dekada w Polsce rozpoczęła się od szczęk – nie rekinich, tylko składanego straganu, z którego od 1989 roku można było sprzedawać mydło i powidło. Po liberalizacji prawa o prowadzeniu działalności gospodarczej przedsiębiorczy Polacy rzucili się do ulicznego handlu. Pirackie kasety audio i video, czekolady z importu, bestsellery (od kryminałów po wyznania notabli), dresy, suknie ślubne i sprzęt AGD… Na wszystkim dało się zarobić, a ulice zamieniły się w gwarny bazar. Z prowizorycznych stoisk słychać było „Lambadę”, Sabrinę, Papa Dance oraz syntezatorowe przeboje nowego gatunku, który nazwano „muzyką chodnikową”, a później disco polo. Tak weszliśmy w lata 90.
Nowe zasady gry
Początek dekady był na świecie momentem wielkiej nadziei. Zakończyła się zimna wojna, upadł Mur Berliński, państwa związkowe ZSRR stopniowo ogłaszały niepodległość, w krajach Europy Środkowej, w tym w Polsce, odbywały się demokratyczne wybory. Optymizm nie potrwał długo – wojny w Zatoce Perskiej i Jugosławii przypomniały wszystkim, że nie weszliśmy w epokę globalnego pokoju. Mimo to nastroje pozostawały pozytywne. Stany Zjednoczone i Europa Zachodnia cieszyły się dobrobytem i spokojem, a inne kraje miały nadzieję szybko doszlusować do ich poziomu pod względem zamożności i stylu życia. W gospodarce przyspieszała globalizacja, czemu sprzyjał nie tylko nowy porządek polityczny, ale także technologia. Coraz więcej ludzi korzystało z komputerów, telefonii komórkowej, a pod koniec dekady do gry wszedł internet, który już na dobre zmienił świat w globalną wioskę. Wtedy jeszcze telefony służyły przede wszystkim do rozmów głosowych, a bycie ciągle online i połączenie wszystkiego ze wszystkim należało wciąż do świata science fiction.
W Polsce wiele zmieniło się niemal z dnia na dzień. Przejście z gospodarki centralnie planowanej na rynkową przyniosło nowe zjawiska: wielkie fortuny i równie głębokie ubóstwo. Pojawiła się klasa średnia i „japiszony”, można było zrobić karierę w handlu zagranicznym, marketingu i reklamie. Transformacja miała jednak swoją ponurą stronę w postaci masowego bezrobocia, piramid finansowych czy zorganizowanej przestępczości. W polityce pojawiły się nowe twarze, z których wiele nadaje ton do dzisiaj. O politykach już było wolno, a nawet należało, opowiadać dowcipy. Bohaterem wielu z nich był prezydent Wałęsa. Kolejna głowa państwa, Aleksander Kwaśniewski, wiedział, że kampanię wygrywa się udanym marketingiem, dlatego do współpracy zaprosił gwiazdy disco polo, zespół Top One. Scena muzyczna komentowała życie społeczne i polityczne bez ogródek, na czele z Kazikiem i jego „12 groszami” i T.Love z „Jest super”.
Syreny, Trabanty i Wartburgi wciąż często widywano na polskich ulicach, ale stopniowo wypierały je zachodnie auta z importu. Zwycięzcy teleturniejów odjeżdżali za to często nowym Polonezem. Wszyscy żyli muzyką. Trwała złota era MTV, a płyty sprzedawały się w imponujących nakładach. W Polsce królem wideoklipów był nieżyjący już niestety Yach Paszkiewicz.
Plecak kostka i dres
Co poza tym było ścieżką dźwiękową do tej dekady? Ton nadawała z jednej strony MTV, z drugiej ulica. Na początku 1992 roku listy przebojów podbił „Smells Like Teen Spirit” Nirvany, rozpoczynając epokę grunge’u i alternatywy. W Stanach ironiczne dzieciaki w luźnych koszulach i podartych dżinsach, nazwane umownie „pokoleniem X”, odrzucały wyścig szczurów i pogoń za karierą, czyli styl życia starszych pokoleń, zamiast tego poszukując sensu i równowagi. Za ścieżkę dźwiękową służyła im muzyka nie tylko grupy Kurta Cobaina, ale też Pearl Jam czy Soundgarden. Brzmienie z Seattle szybko przyjęło się też w Polsce, a głosem naszego lokalnego „pokolenia X” została Kasia Nosowska. Bardziej poetycko usposobiona młodzież śpiewała z Anitą Lipnicką, że „ona ma siłę”, czy z Kasią Kowalską, że czują się „jak rzecz”. Na ulicach trwała wojna punków, skinów, metali i depeszowców, a w drugiej połowie dekady dołączyli do nich fani techno z gwizdkami i w odjechanych ciuchach. Osiedla powoli zaczynały bujać się w rytmie hip hopu – natchnionego, jak u Kalibra 44, albo ulicznego, jak u Molesty. Młodsze nastolatki uwielbiały boys- i girlsbandy. W 1997 r. doczekaliśmy się w tej dziedzinie również krajowego odpowiednika w postaci Just 5 i ich „Kolorowych snów”. Modę lat 90. dyktowały przede wszystkim subkulturowe mundurki. Skejci nosili szerokie spodnie i wędkarskie czapeczki, metale chodzili od stóp do głów w czerni, fanki grunge – w długich spódnicach i z wojskowym plecakiem „kostką”. Kto nie należał do subkultury, nosił zazwyczaj ubrania z bazaru: czapeczki z logo drużyn koszykarskich, kolorowe koszule, dżinsy i szeleszczące dresy. Dzięki nim dowiedzieliśmy się, na ile sposobów można przerobić nazwę marki modnej odzieży sportowej: Adabis, Abibas, Adios… Stylowy biznesmen w początkach lat 90. nosił pastelowe, stanowczo za luźne garnitury, mokasyny i białe skarpetki, kojarzące się z ekskluzywną grą w tenisa. Szybko jednak zmienił ten egzotyczny mundurek na ciemny, bardziej „zachodni”.
Ulice przybrały nowe nazwy: Lenina czy 22 lipca zastępowano Piłsudskim i Konstytucją 3 Maja, znikały pomniki przyjaźni polsko-radzieckiej. PRL-owskie dekoracje były zastępowane przez billboardy i neonowe litery z folii samoprzylepnej, a opozycyjne hasła – malowanym farbą na murach czy sprejowanym od szablonu graffiti. Architekci dawali się ponieść wyobraźni, nie oszczędzając na przeszkleniach i kolorach, dzięki czemu powstawały „pałace ZUS-u” czy domy handlowe w stylu wrocławskiego Solpolu. Co zamożniejsi Polacy wyprowadzali się z bloków na przedmieścia, gdzie budowali domy przywodzące na myśl staropolskie dworki. Coraz więcej osób jeździło samochodami, często z importu. Dla Volkswagenów czy Opli z drugiej ręki porzucano wysłużoną PRL-owską motoryzację. Antropolog Roch Sulima pisał o „wiośnie płonących syren”, gdy wierne skarpety dokonywały żywota po licznych przeróbkach i naprawach, masowo pozostawiano je bez opieki na parkingach, z czego korzystały dzieciaki, podpalając je dla hecy. Handel dobrami z drugiej ręki, czy w ogóle towarami pożądanymi, toczył się na giełdach. Samochodowe, komputerowe, muzyczne – tam można było dostać to, z czym legalny rynek nie nadążał. Zanim uchwalono nowe prawo autorskie w 1994 r., pirackie płyty i kasety były zresztą legalne. Królestwem pokątnego handlu stał się warszawski Stadion Dziesięciolecia, gdzie można było kupić niemal wszystko, od gier komputerowych po kałasznikowa.
Kto był dzieckiem w latach 90., zapewne ekscytował się którąś z licznych serii anime nadawanych (z włoskim dubbingiem) przez kanał Polonia 1. Największym hitem były przygody kapitana Tsubasy. Jeden lot piłki mógł trwać chyba z pół odcinka.
To się wie, co się ma
Gdy Władysław Pasikowski nakręcił „Psy”, zdumiony Andrzej Wajda stwierdził po seansie, że ten reżyser wie coś o polskim widzu, czego on sam nigdy nie wiedział. Faktycznie, brutalne kino gangsterskie, z opowieściami o służbach specjalnych, skorumpowanej policji, codziennej przemocy i zorganizowanej przestępczości stało się jednym z głównych nurtów w polskim kinie. Co prawda uwielbieniem wciąż cieszył się Krzysztof Kieślowski, którego „Trzy kolory: Czerwony” o mały włos przegrały bój o Złotą Palmę (z godnym przeciwnikiem w postaci „Pulp Fiction”), jednak widownia wyraźnie potrzebowała rozrywki. Obok filmów sensacyjnych, takich jak „Młode wilki” czy „Sara”, powstawały liczne komedie, na czele z „Kilerem” czy serialem „13 posterunek”. Pod koniec dekady całe klasy szkolne masowo zapełniały kina, a ekranizacje lektur gwarantowały milionową widownię. Telewizja, publiczna i prywatna, postawiła na nowe formaty. Polacy wciągnęli się w perypetie rodziny Lubiczów i Złotopolskich, śledzili „Sensacje XX wieku”, rozmawiali „Na każdy temat”, ekscytowali się „Kołem fortuny” i „Randką w ciemno”, ale też śmiali się z absurdalnych żartów w „Za chwilę dalszy ciąg programu” czy „Lalamido”, bo dziwne czasy sprzyjały surrealistycznemu poczuciu humoru. Ale dla wielu ulubionym programem TV stały się bloki reklamowe. Hasła z reklam weszły do potocznego języka, czy to za sprawą pomysłowości copywriterów („ociec prać”), czy nieudolności tłumaczy spotów zagranicznych („to się wie, co się ma”). Z transmisji sportowych widzów przed ekran przyciągały sukcesy polskich olimpijczyków i walki Andrzeja Gołoty, któremu piosenkę-hołd poświęcił Kazik (z zespołem Kazik na Żywo).
Polskie ulice podbił fast food, nie tylko z amerykańskich sieci, ale też od polskiej konkurencji. Obok hamburgerów i hot dogów dobrze miała się kultowa zapiekanka, sprzedawana często z przyczep Niewiadów N126.
Reklama, prasa, telewizja i zagraniczne podróże – nareszcie bez ograniczeń! – sprawiły, że wielu Polaków przyjęło nowy styl życia. Zamiast wódki w monopolowych królowało piwo i wino, zamiast wczasów zakładowych – wycieczki z biurem podróży do Turcji i Chorwacji, zamiast proszonej domówki z zimną płytą – grillowanie. To ostatnie stało się prawdziwą narodową rozrywką. Poszukiwanie nowych wrażeń w kuchni sprawiło, że obok tradycyjnych dań do menu weszły pizza, makarony, a także fast foody – nie tylko hamburgery, ale przede wszystkim kebab. Symbolem kuchni lat 90. pozostanie jednak mięso z owocami. W tym połączeniu, uważanym za szczególnie eleganckie, zdecydowanie pierwsze miejsce należy się ananasom z puszki.
Lata 90. to też niestety wiele nieszczęść architektonicznych wybudowanych pod płaszczykiem postmodernizmu. Barwnym przykładem jest warszawski Hotel Sobieski, którego budowa rozpoczęła się w 1990 roku.
Dzisiaj na lata 90. patrzymy z sentymentem, jako na czas, kiedy kształtowała się rzeczywistość, którą znamy, ale też ze złością, bo defekty naszego aktualnego świata mają początek również w tej epoce. Ale czy byliśmy szczęśliwsi? Trudno powiedzieć. Może po prostu trochę bardziej optymistyczni i naiwni.
Na Stadionie Dziesięciolecia można było kupić wszystko, od chińskich dresów po piracką kopię „Doom” na wczesne pecety. To, czego nie można było wymienić, prędko przerabiano, by nie kojarzyło się ze znienawidzonym PRL-em. W ulicznych dialogach padały kwestie z „Psów”, a teksty z reklam na dobre weszły do języka potocznego.