Z wizytą u Horacio Paganiego

Wizyta w muzeum i manufakturze Pagani we włoskim San Cesario sul Panaro pozwala zobaczyć, gdzie można dojść, konsekwentnie podążając za marzeniami. To obowiązkowy punkt na trasie wycieczki fana supersamochodów, zwłaszcza tych bardziej nietypowych.

Mikołaj Adamczuk
@PIOTR CIECHOMSKI

W Muzeum znajdziecie wszystkie kamienie milowe, które wyniosły markę na szczyt.

"Sztuka i nauka muszą podążać jedną ścieżką, ramię w ramię", powiedział Leonardo da Vinci ponad 500 lat temu. To właśnie ta sentencja przyświeca Horacio Paganiemu, twórcy jednych z najdoskonalszych, najlepiej dopracowanych w szczegółach samochodów sportowych na świecie. Mimo relatywnie krótkiej historii – firma Pagani została założona "dopiero" w 1992 roku – marka z włoskiego San Cesario sul Panaro jest wymieniana jednym tchem z wielkimi tej branży, takimi jak Ferrari, Lamborghini czy Maserati.
Wszystkie te przedsiębiorstwa mają zresztą siedziby blisko siebie. O tej części włoskiego regionu Emilia-Romania mówi się, że to "dolina supersamochodów". Dla kochającego motoryzację turysty to świetna wiadomość. Urlop może upłynąć nie tylko pod znakiem doskonałej kuchni i pięknej pogody, ale i błyszczących lakierów, lśniących pokryw zaworów i legendarnych kształtów nadwozia.
@PIOTR CIECHOMSKI
Wizyta w muzeum i fabryce Pagani to coś, czego podczas wizyty w tym rejonie przegapić nie wolno. Głównym punktem programu jest historia założyciela i szefa firmy, Horacio Paganiego, ambitnego konstruktora, który zostawił całe swoje życie w Argentynie i wyjechał do Włoch, by spełniać marzenia. Wiedział, że jeżeli gdzieś jego sen o budowaniu sportowych aut ma się ziścić, to tylko tu, w krainie żyjącej historią motoryzacji i pełnej ludzi, dla których samochody są jak religia.
@PIOTR CIECHOMSKI
@PIOTR CIECHOMSKI
@PIOTR CIECHOMSKI
@PIOTR CIECHOMSKI

Oto manufaktura Pagani od kuchni. Dbałość o jak najmniejszy szczegół to podstawa.

Zaczynał od pracy dla największych. W 1982 roku, po przyjeździe do Włoch (będących zresztą krajem pochodzenia jego ojca), trafił do Lamborghini, ale zaczynał, mieszkając z żoną w przyczepie i zamiatając podłogi. Miał doświadczenie z projektowaniem aut wyścigowych. Już w wieku 21 lat zbudował pierwszy bolid Formuły 2, a w Argentynie pracował dla działu sportu tamtejszego oddziału Renault. Jednak musiało minąć trochę czasu, zanim przekonał do siebie dyrektorów marki z bykiem w herbie. Gdy dostał swoją szansę, pracował przy projekcie LM002 i stworzył Countacha Evoluzione… a potem zaproponował firmie, by zainwestowała w piec do wytwarzania form z włókna węglowego. "Skoro Ferrari czegoś takiego nie ma, to i my nie potrzebujemy" – usłyszał. Wtedy podjął decyzję o pójściu na swoje. Wziął kredyt i wraz z najbliższymi zaczął dążyć do celu. Jak wiadomo, udało się, i to chyba tak, jak Argentyńczyk nawet w najśmielszych snach nie zakładał.
@PIOTR CIECHOMSKI
Upór, talent, charakter i perfekcjonizm – to główne składniki sukcesu urodzonego w 1955 r. pana Horacio. Nie można jednak nie wspomnieć o pewnym ważnym człowieku, z którym Pagani się przyjaźnił. Mowa o Juanie Manuelu Fangio. Zmarły w 1995 r. wielki mistrz, nierzadko nazywany najlepszym kierowcą w historii, najpierw napisał list polecający, umożliwiający Paganiemu przyjazd do Włoch. Potem, gdy Horacio pracował już na własny rachunek, Fangio wykorzystał swoje doskonałe kontakty w Mercedesie, by inżynierowie z AMG dostarczali silnik do Zondy. Nie doczekał premiery tego modelu, bo pierwsze egzemplarze trafiły do klientów w 1999 r., ale dzięki jego wstawiennictwu wóz dostał doskonały motor V12. Zaangażowanie niemieckiej marki dodało też Pagani wiarygodności i sprawiło, że Zonda nie była po prostu kolejnym "garażowym", efemerycznym projektem, jakich wiele, a o których słuch szybko ginie.
@PIOTR CIECHOMSKI
@PIOTR CIECHOMSKI
@PIOTR CIECHOMSKI
@PIOTR CIECHOMSKI

Horacio już jako nastolatek projektował modele samochodów, których nie powstydziłby się niejeden dorosły designer.

@PIOTR CIECHOMSKI

Zerknijcie tylko, czy tak właśnie wygląda fabryka snów?

W efektownym, przeszklonym budynku muzeum i manufaktury Pagani (zaprojektowanym zresztą przez samego Horacio!) można oczywiście oglądać Zondy. Oprócz egzemplarzy z wczesnych serii są też późniejsze R i Cinque. W muzeum można zobaczyć także pierwsze modeliki aut, które ambitny konstruktor tworzył jeszcze jako nastolatek, w domu. Gdy spojrzy się najpierw na nie, a potem na warte miliony euro, wykonane niczym dzieła sztuki świeże Huayry BC (dwie litery to inicjały Benny’ego Caioli, pierwszego klienta w historii firmy, którego w ten sposób uhonorowano), nie da się nie pokiwać głową z uznaniem dla Paganiego i drogi, jaką przeszedł.
@PIOTR CIECHOMSKI

Jeszcze tylko kilka chwil i wóz powędruje w ręce nowego, szczęśliwego właściciela.

Spacerując po królestwie Argentyńczyka, można od razu zauważyć jego obsesję na punkcie włókna węglowego. Wykonane z tego materiału są nawet gabloty na eksponaty i… zlewy w łazienkach. To, że karbon to jeden z głównych budulców samochodów Pagani, wszyscy raczej wiedzą. Jednak wizyta w manufakturze pozwala docenić, z jaką perfekcją tworzywo jest formowane i montowane. Sploty materiału są idealnie równe, nad czym czuwa sam prezes, osobiście składający podpisy na kluczowych elementach aut. Produkcja odbywa się ręcznie. W manufakturze nie ma taśmy produkcyjnej. Można obserwować, jak pracownicy z pietyzmem montują napisy, dopieszczają elementy wnętrza wykonane z najwyższej jakości skóry albo podłączają audiofilskie głośniki firmy Sonus Faber. Choć w przypadku tego typu dzieł sztuki z V12 liczy się inna ścieżka dźwiękowa.
@PIOTR CIECHOMSKI

Modele i prototypowe egzemplarze służą czasem za dość egzotyczny, ale też praktyczny notatnik.

Dziś Horacio Pagani nadal pozostaje prezesem i głównym udziałowcem swojej firmy. To wciąż rodzinne, nieduże, bo zatrudniające zaledwie około stu osób przedsiębiorstwo, niezależne od bezdusznych tabeli funduszy inwestycyjnych i ponurych rad nadzorczych. W fabryce łatwo spotkać szefa. Od lat niezmiennie przyjeżdża do pracy… rowerem.
@PIOTR CIECHOMSKI

Co się kryje za charakterystycznymi wydechami Pagani? Oto odpowiedź!



Czytaj więcej