HISTORIE
Rajdy to nie tylko jazda za kierownicą, ale także trochę papierologii. Krzysztof dobrze radził sobie także z tym aspektem.
Krzysztof Komornicki - Kmicic kierownicy

W czerwcu tego roku w wieku 88 lat zmarł Krzysztof Komornicki, wybitny kierowca, pilot, człowiek całym sercem szczerze kochający sporty samochodowe. W artykułach, które ukazały się po jego śmierci, wspominano głównie jego sukcesy. To ważne informacje, ale zapominano bliżej przedstawić Krzysztofa Komornickiego jako sportowca i człowieka.

Tomasz Szczerbicki
O wspomnienie o Krzysztofie Komornickim poprosiliśmy Tomasza Suchardę. Znali się ponad 50 lat, a większą część tego okresu również się przyjaźnili.
Tomasz Szczerbicki: W naszych rozmowach zawsze z wielkim uznaniem wspomina pan Krzysztofa Komornickiego. Jak Pan go zapamiętał?
Tomasz Sucharda: Krzysztofa poznałem około roku 1964. Wtedy przeniósł się z Krakowa do Warszawy. Co ciekawe, urodził się w Krakowie i przez kilka lat mieszkał na Wawelu. Jego ojciec był architektem i wykonywał prace konserwatorskie na zamku, dlatego mieli tam mieszkanie. Krzysztof również był architektem, ale niewiele domów wybudował, gdyż szybko rzucił się w wir interesów i sportu. Zawsze prowadził jakieś interesy. Miał do tego niesamowity talent. W wielu firmach był wspólnikiem. W sporcie zaś zawsze starał się mieć najlepsze samochody, jakie można było u nas zdobyć. To były zupełnie inne realia gospodarcze i społeczne, wtedy trzeba było o wszystko walczyć. Trzeba przyznać, że w przypadku samochodów do rajdów Krzysztofowi szło to nieźle. Przez lata miał wiele dobrych aut, np. Simkę Aronde, Mini Morrisa, BMW 700, Renault 8 Gordini, Alfę Romeo, BMW 1600, Renault Alpine A110, Opla GT. Jeździł również sportowymi Polskimi Fiatami 125p.
Swoją karierę sportową rozpoczął pod koniec lat 50., startując Simką Aronde. Wtedy jeszcze go nie znałem. Simki były wówczas dość popularne na naszych trasach rajdowych, takim autem startował wówczas również Sobiesław Zasada. Polscy zawodnicy jeździli nimi nawet w rajdach zagranicznych.
Dużym problemem Krzysztofa było to, że przez kilka lat nie dostawał paszportu. Inni kierowcy, głównie Sobiesław Zasada, startowali w poważnych imprezach zagranicznych, zdobywali doświadczenie, zaczynali być znani, zdobywali kontakty, a Krzysztof siedział w Polsce. Jakie to miało znaczenie, najlepiej pokazuje kariera sportowa Sobiesława Zasady.

Krzysztof Komornicki za kierownicą Renault 8 Gordini podczas Rajdu Polski w 1968 roku. To było pierwsze auto, dzięki któremu mógł wygrywać.

TSz: Wyniki rajdów i wyścigów możemy znaleźć w oficjalnych zestawieniach, ale jak praktycznie wyglądała technika jazdy Krzysztofa Komornickiego?
TS: Przejechałem z nim bardzo dużo kilometrów jako pasażer. Obserwowałem jego sposób jazdy. Był kierowcą nadzwyczajnym. Nie mogłem się nadziwić, jak można tak jeździć. To było coś nieprawdopodobnego – trafnie przewidywał sytuacje na szosie, zanim one jeszcze powstały. Jeździł niebywale szybko i nadzwyczaj bezpiecznie. Krzysztof był największym przeciwnikiem sportowym Sobiesława Zasady. Zasada zawsze się z nim liczył. Sobiesław zwykle miał lepszy samochód, ale mimo to zawsze się pytał: „Jak Krzysiek jedzie? Jakie opony założył? Jakie amortyzatory?”.
Dobrym dowodem kunsztu, precyzji i skuteczności jazdy Krzysztofa był Rajd Polski w 1967 roku. Na zgłoszonych 55 załóg do mety dojechały tylko trzy. Zwyciężył Zasada, drugi był Szwed Nasenius, a trzeci Krzysztof. Wysoką klasę Krzysztof pokazywał, gdy wreszcie zdobył profesjonalny samochód rajdowy. Pierwszym takim dla niego było Renault 8 Gordini. Wsiadł w to auto i zaczął wygrywać. Pamiętam, jak po zakończeniu Rajdu Polski w 1968 roku spotkałem jego ojca, który spytał mnie: „Panie Tomku, wygrał?”. Odpowiedziałem: „Wygrał!” A on na to ze śmiechem: „To już mogę umrzeć”.

Mówił o sobie: „Jestem raptusem, interesuje mnie sukces tu i teraz. Brak mi konsekwencji w rozciągłości działań”. Jego rajdowe sukcesy przeczą temu ostatniemu.

TSz: Czyli miał poparcie rodziny w realizacji swojej pasji?
TS: Tak, miał ogromne poparcie rodziny. Nawiasem mówiąc, jego ojciec zaraz po wojnie też startował w rajdach, jadąc Volkswagenem KdF. Ojciec Krzysztofa również pasjonował się samochodami.

Oprócz rajdów startował także w wyścigach samochodowych. To doskonale pasowało do jego natury.

TSz: W jednym z wywiadów prasowych z początku lat 70., Krzysztof Komornicki powiedział: „(…) Jestem raptusem, interesuje mnie sukces tu i teraz. Brak mi konsekwencji w rozciągłości działań (…)”. Wspominał Pan kiedyś, że to było cechą charakterystyczną Krzysztofa Komornickiego.

Miał reputację wojownika, ale nigdy nie dał się poznać jako człowiek zawistny czy zazdrosny.

TS: Nazywano go „Kmicicem kierownicy” i tak było faktycznie. Jeździł bardzo szybko i zawsze interesowały go odcinki specjalne. Niejednokrotnie wolał wygrywać OS-y niż całe rajdy. Zawsze lubił wygrywać od razu, tam gdzie jest start i meta. Ciągnęły go wyzwania. Gdy nie było wyzwań sportowych, zawodnicy sami fundowali sobie takowe. Robili zakłady, kto szybciej przejedzie z punktu A do B.
Pewnego razu w Krakowie powstał taki zakład – kto pierwszy dojedzie do Zakopanego. Jurek Dobrzański startował Fiatem 600D, a Krzysztof Fiatem 1800. Wystartował 15 minut później. Trasę do Zakopanego przejechał poniżej godziny, ale do wygranej zabrakło mu dosłownie kilkuset metrów.

Załoga z numerem 42 wygrała Rajd Polski w 1968 roku. Niepozorne Renault z silnikiem z tyłu było wstępem do rajdowej ekstraklasy.

TSz: Przez całą naszą rozmowę zastanawiam się, dlaczego Krzysztof Komornicki nie zrobił kariery za granicą lub chociaż znacząco nie zaistniał w rywalizacji europejskiej? Przy takim zacięciu i talencie było to bardzo prawdopodobne.
TS: Myślę, że głównym tego powodem było owe kilka lat, kiedy nie mógł dostać paszportu. Sobiesław Zasada ten okres wykorzystał bardzo skrupulatnie. Dopiero w 1968 roku Krzysztof nawiązał współpracę z Renault. Miał również sporo pecha. W pewnym okresie Olsztyńskie Zakłady Opon Samochodowych zorganizowały mocny zespół rajdowy i pojawiała się szansa na starty, również poza Polską. Pechowym okazał się jednak zakup samochodów. Dzięki kontaktom Marka Wachowskiego załatwiono dla nich fundusze na zakup dwóch rajdowych Fordów Escortów. Okazało się jednak, że tymi Fordami nie da się jeździć, gdyż były one fatalnie zrobione. Owszem, wyglądały imponująco, ale jeździć, a już sportowo w szczególności, nie dało się. Marek Wachowski załatwił, że auta zostały zwrócone, ale zespół nie miał czym startować. A czas płynął.

Renault Alpine A110, którym Krzysztof Komornicki startował od 1969 roku. Francuska łupinka mogła walczyć z Porsche 911 jak równy z równym.

TSz: Wspominał Pan o swojej przyjaźni z Krzysztofem Komornickim. Jakim był człowiekiem?
TS: Był to nieprawdopodobnie fajny facet. Nie było w nim zawiści, zazdrości. Był życzliwy dla innych. Przy okazji swoich interesów pomógł wielu osobom. Był wspaniałym kolegą, nigdy się na nim nie zawiodłem. W trudnych chwilach zawsze można było liczyć na jego pomoc. Przykre jest tylko to, że wiele osób, którym pomógł, zapomniało o życzliwości Komornickiego i gdy on potrzebował pomocy, odwracali się od niego.

Gdy nie startował, to kibicował kolegom. W startach za granicą przeszkadzały mu odmowy wydania paszportu.

TSz: Wspominał Pan kiedyś o ciekawym zdarzeniu na rajdzie Monte Carlo.
TS: Krzysztof miał wojowniczy charakter. Na Rajdzie Monte Carlo wpadł w zaspę. Za nim jechał Sobiesław Zasada, który zatrzymał się, aby mu pomóc wyjechać z tej zaspy. W międzyczasie do tego miejsca zaczęli dojeżdżać inni zawodnicy. Przyjechał między innymi jakiś Włoch, który zaczął się strasznie awanturować. W pewnym momencie ów Włoch wsiadł do samochodu Zasady i skrajem nawisu śnieżnego przejechał omijając auto Komornickiego, a potem wbił auto Sobiesława w zaspę. Potem poszedł do swojego samochodu. W tym momencie Krzysiek uderzył go skutecznie w zęby i wyrzucił kluczyki z jego auta w śnieg. Zrobiła się z tego straszna awantura i być może rozeszłoby się to po kościach, ale redaktor Iwaszkiewicz opisał to w paszkwilowym stylu w prasie, robiąc z tego sensację. Krzysztof został zdyskwalifikowany na rok i zatrzymano mu paszport.
TSz: W latach 60., 70. i 80. zawodnicy ścigali się za własne pieniądze. W odniesieniu do owych biednych lat zawsze kontrowersyjne jest pytanie – skąd brali na to ogromne kwoty?
TS: Krzysztof przez lata prowadził różne interesy. Miał do tego niesamowity talent. W latach 70. i 80. sprowadzał elektronikę i części samochodowe do sklepów Pewex. Później był pierwszym dealerem Opla.

W trakcie Rajdu 1001 Jezior w 1969 roku, zakończonego zresztą zwycięstwem. Białe Alpine z czerwonym paskiem na zdjęciach wygląda jak duch.

TSz: A jak wyglądały ostatnie lata Krzysztofa Komornickiego?
TS: Nie prowadził już żadnych interesów. Bardzo brak mu było pewnego rodzaju emocji, które zawsze były z tym związane. Kilka lat temu miał Audi RS4, z 500-konnymi silnikiem. Ten samochód dawał Mu wiele radości. W ostatnich latach w każdą sobotę spotykaliśmy się w kawiarni hotelu Victoria w gronie najbliższych kolegów: ja, Błażej Krupa, Marek Wachowski i Krzysztof Komornicki. Tam wspominaliśmy dawne czasy.
TSz: Dziękuje bardzo za rozmowę.


Czytaj więcej