Kłopoty zaczęły się już w piątek. Siedzieliśmy wraz z Mariem Casonim w naszym samochodzie i usłyszeliśmy głośne uderzenie za nami. Zobaczyliśmy spód wyścigówki opartej na barierach. Mario natychmiast ruszył w kierunku wypadku. Jechaliśmy po torze, mijając pod prąd samochody F1, które wciąż brały udział w kwalifikacjach. Klęknąłem obok kierowcy – to był Rubens Barichello. Krwawił obficie z rany w pobliżu nosa i miał problem z utrzymaniem oddechu. Wsadziłem mu plastikową rurkę przez zaciśnięte zęby. Rubens odzyskał przytomność, ratownicy przyjęli to z ulgą. Szpital opuścił w sobotę rano. Atmosfera była podniosła – system ratunkowy na torze zadziałał znakomicie. Sobotnie popołudnie było inne. Tor za zakrętem Tosa cały pokryty był szczątkami, a na szczycie leżał wrak samochodu Simtec. Kask zdjęty, drogi oddechowe udrożnione, kierowca wciąż w kokpicie. Szybko sprawdziłem jego źrenice – sytuacja była poważna. Karetka przyjechała po siedmiu minutach i wkrótce Roland Ratzenberger znalazł się na torowym oddziale intensywnej terapii. Gdy zabierał go śmigłowiec, w drzwiach pojawił się Senna. Wcześniej był na miejscu wypadku, dowodził tam (za co został potem upomniany) i wypytywał sędziów. Poszedł do centrum medycznego, ale nie chciano go tam wpuścić, więc przeskoczył przez ogrodzenie i dostał się do środka tylnymi drzwiami. Oprowadziłem go po wnętrzu. Ayrton nigdy wcześniej nie zetknął się ze śmiercią na torze. Ostatni raz ofiarą wyścigu F1 był Ricardo Paletti, który zginął w Montrealu w 1982 r. Mimo że był absolutnie świadomy i akceptował niebezpieczeństwo, ten długi czas bez ofiar sprawił, że Senna przeżył szok. Rozpłakał się w moje ramię. Był częścią mojej rodziny – razem martwiliśmy się o wiele spraw dotyczących tak życia, jak i wyścigów. Czułem, że muszę mu to powiedzieć: "Ayrton, dlaczego nie wycofasz się z jutrzejszego wyścigu? Czego jeszcze potrzebujesz? Jesteś już trzykrotnym mistrzem świata, jesteś najszybszym kierowcą na Ziemi. Daj spokój i jedźmy na ryby". Senna milczał. Ciągnąłem więc dalej: "Uważam, że nie warto ryzykować". Popatrzył na mnie stanowczo i bardzo cicho powiedział: "Sid, niektóre rzeczy są poza naszą kontrolą. Nie mogę zrezygnować, muszę pojechać". To były ostatnie słowa, które od niego usłyszałem. Na starcie niedzielnego wyścigu Lotus Pedra Lamy’ego uderzył w tył Benettona J.J. Lehto. Żółte flagi momentalnie były wszędzie. Kierowcy w uszkodzonych samochodach wyglądali na całych i zdrowych. Nie wiedziałem wtedy, że podczas zderzenia urwane koło z auta Lamy’ego zraniło dziewięciu widzów. Po pięciu okrążeniach samochód bezpieczeństwa zjechał z toru i rozpoczął się wyścig. Senna był na czele, za nim blisko Schumacher. Błyskawicznie zniknęli za zakrętem. Zmroziło mnie przeczucie i powiedziałem do Casoniego: "Zaraz będzie ciężki wypadek". I za chwilę pojawiły się czerwone flagi. Wiedziałem, że to Senna. Leżał w samochodzie, a lekarz z pierwszego zespołu podtrzymywał jego głowę wciąż w kasku. Trzeci raz podczas tego weekendu przecinaliśmy pasy i zdejmowaliśmy zawodnikowi kask. Ayrton miał zamknięte oczy i był nieprzytomny. Wyglądał spokojnie. Uniosłem jego powieki i po źrenicach poznałem, że doznał poważnego urazu mózgu. Wyjęliśmy go z auta i położyliśmy na ziemi. Gdy to zrobiliśmy, westchnął. Jestem niewierzący, ale myślę, że właśnie wtedy jego dusza opuściła ciało. Zabrałem kask Senny i jego rękawiczki. Wyścig ruszył na nowo, ale następne dwie godziny były dla mnie udręką. Dowiedziałem się także, że kask Senny został skonfiskowany przez włoską policję. W szpitalu Maggiore wszystkie czynności zostały przeprowadzone drobiazgowo. Rentgen czaszki pokazał, jak rozległe są obrażenia. Leonardo, brat Ayrtona, i jego menedżer Julian Jacobi czekali w niepokoju. Razem z dr. Sevardei i dr. Gordoni powiedzieliśmy im, że sytuacja jest beznadziejna. Mimo wszystkich wysiłków, respiracji, wspomagania akcji serca i utrzymywania ciśnienia krwi koniec był bliski. Rozmawiałem ze szwagrem Ayrtona i resztą rodziny w Brazylii, pogodzili się z tragicznym przeznaczeniem i moją radą, by pozostali w domu. Nie miałem już nic do roboty. Wróciłem do hotelu. Wyścigi Formuły 1 dotarły na skraj przepaści.
Pierwotna wersja tego artykułu ukazała się w "Classicauto" nr 211/2024