Logo CPN pamiętam praktycznie od zawsze. Gdy za komuny staliśmy z tatą w kolejce po benzynę, miałem naprawdę bardzo dużo czasu, żeby się na nie napatrzeć. A takiej atrakcji jak tankowanie nigdy bym nie odpuścił. Gdy podjeżdżaliśmy, mogłem odpalać naszego Wartburga i było to coś nieprawdopodobnego! To ja, taki w końcu dość mały berbeć, sprawiałem, że uruchamiał się silnik samochodu. A samochody przecież były dla dorosłych. Już na stacji pracownik w firmowym kombinezonie wycinał kartki, tata tankował z dystrybutora z kolorowym logo do konewki, dolewał miksolu z butelki, na której wytłoczone było CPN. Zanim nauczyłem się czytać i zanim zrozumiałem, co przedstawia logo CPN, wydawało mi się, że jest to właśnie dystrybutor. Później, gdy widziałem czołówkę programu Auto Moto Fanklub (ze świetną muzyką Eric – „Who’s your Boyfriend”), to wyobrażałem sobie, że w głowę strzelają sobie tam właśnie logo Cepeenu. Tak duży miałem znak równości pomiędzy stacją benzynową a CPN. I to też oznacza, jak dobra była identyfikacja wizualna Centrali.
Pierwsze w Polsce tak kompleksowe opracowanie zawdzięczamy Ryszardowi Bojarowi, Stefanowi Solikowi i Jerzemu Słowikowskiemu. Książka Patryka Hardzieja „CPN. Znak, identyfikacja, historia” ma dwie warstwy.
Pierwsza powstała dzięki rozmowie autora z Ryszardem Bojarem i Jerzym Słowikowskim. To opowieść o znaku, który powstał w miejscu i czasie nieprzychylnym tego typu pomysłom. Czy naprawdę stacje benzynowe w PRL potrzebowały reklamy? Potrzebowały nowych dystrybutorów i to właśnie te urządzenia miał stworzyć zespół złożony z dwóch projektantów form przemysłowych oraz inżyniera-konstruktora. Tak się jednak rozpędzili, że powstała kompletna identyfikacja wizualna. Nie obyło się bez przeszkód. Kierownictwo firmy początkowo czytało logo „CNP”, część osób widziała tylko CP, a inni tylko N. Na szczęście ostatecznie każdy wiedział, czego się musi doszukać. Kolejnym problemem było stworzenie odpowiedniej wielkości podświetlane logo na stację w Jankach. Jako że nikt wcześniej tego nie robił, panowie Bojar, Solik i Słowikowski musieli wymyślić technologię. Od zakładów lotniczych w Mielcu kupiona została prasa próżniowa do kokpitów. Za pierwszym razem coś poszło jednak nie tak i ciśnienie wyrwało kilkutonową maszynę z fundamentów. Na szczęście kolejne próby były już bardziej udane.
Druga jest warstwa wizualna, czasem wręcz artystyczna. Znajdziemy tu więc niezliczone szkice, które doprowadziły do ostatecznego kształtu (Uwaga, dizajnerzy, macie pod ręką sporo dobrych, niewykorzystanych logotypów!), oraz różne opcje kolorystyczne, nie tylko pomarańczowe, co dziś jest bardzo zaskakujące. Bo przecież logo CPN może mieć dowolny kolor, o ile jest to kolor pomarańczowy. Są w końcu przykłady zastosowania znaku… namalowane akwarelą. Dziś to przecież normalne, że do projektu tworzy się wizualizacje. W latach 60. trudno jednak było o Photoshopa, więc autorzy wybrali ten zdecydowanie przyjaźniejszy sposób pokazania, jak dobre logo stworzyli. Nie zabrakło wzorów etykiet olejów i płynów, okładek katalogów (piszący te słowa ma nawet kilka z nich w kolekcji) czy zdjęcia rzeczy, które dziś określilibyśmy mianem gadżetów. Świetnym zabiegiem jest umieszczenie w publikacji księgi znaku. Restaurujecie cysternę i nie wiecie, jak ją pomalować? Proszę bardzo, strona 144. A może zastanawiacie się, jak prawidłowo oznaczyć Nysę? Strona 149. Jest wszystko! I to z niebywałymi szczegółami – wzory wizytówek, papierów firmowych z oddzielnym wzorem dla telefaksu, o takich oczywistościach jak oznaczenie budynków, słupków i kanistrów nie wspominając. Jest w końcu gratka dla osób, które nie lubią pustych ścian. Do książki dołączono duży plakat wydany z okazji 40-lecia Centrali. Choć z pozoru abstrakcyjny, pokazuje on zastosowanie logo na cysternach, dystrybutorze czy na budynku.
Czy jest to książka krytyczna? Nie. To hołd złożony jednemu znakowi. W niczym to jednak nie przeszkadza. Jeżeli Wasze dzieciństwo tak jak moje upłynęło pod szyldem CPN-u, nad łóżkiem mieliście plakaty, albo gardzicie samochodami, ale interesuje Was polskie wzornictwo, to po prostu musicie wygospodarować miejsce na półce dla tej książki.