Wrosty aż przykro patrzeć
Wrastające graty to zasadniczo bardzo fajny widok, ale czasami nawet mnie zrobi się przykro, gdy widzę auto, które ktoś po prostu zmarnował. Niestety pomimo dobrych chęci tak zazwyczaj kończą kolekcje, które rozrastają się ponad możliwości właściciela.
JAKUB CIPIOR
Wersja Familiale oznacza siedmioosobowy wariant z trzema rzędami siedzeń.
Kilka lat temu miałem okazję poznać dosyć dobrze Bristol, miasto na południowym zachodzie Wielkiej Brytanii, znane z bardzo bogatych tradycji aeronautycznych. Swe początki miał tutaj Concorde. Tu też – z lotnictwa właśnie – zrodził się producent luksusowych samochodów marki, a jakże, Bristol. Moja ówczesna praca w Bristolu niestety nie wiązała się ani z lotnictwem, ani z motoryzacją. Pokonywałem jednak samochodem około 100 km dziennie w granicach miasta, więc po jakimś czasie miałem już bardzo dobre rozeznanie, gdzie jaki grat/zabytek stoi, i mało co było mnie w stanie zaskoczyć. Do czasu. Wyobraźcie sobie umiarkowanie uczęszczaną uliczkę w północnym Bristolu – Ashley Hill. Zabudowa to głównie XIX-wieczne kamienice z jednej strony i tak samo wiekowe wille z ogrodami po drugiej stronie drogi. Wszystkie nieruchomości są raczej zadbane i zamieszkane, za wyjątkiem jednej – wyjątkowo, ale to naprawdę wyjątkowo zapuszczonej, tuż przy skrzyżowaniu z Maycliffe Park.
JAKUB CIPIOR
W bardzo gęstych zaroślach, które kiedyś zapewne były pięknym ogrodem, podświadomie zauważyłem bliżej nieokreślony element starego samochodu. Coś na ułamek sekundy zamigotało chromem. Zadziałało tzw. dodatkowe oko, które podczas jazdy samochodem ma u mnie za zadanie skanowanie otoczenia pod kątem starych samochodów (no dobra, przyznam, że czasami też czegoś innego). Z reguły nie ignoruję takich sygnałów, więc szybko porzuciłem pojazd i po chwili okazało się, że ten dodatkowy zmysł, jak zwykle zresztą, miał rację. Moim oczom ukazał się głęboko zanurzony w ogrodowej zieleni złoto-miedziany Citroën CX Break. Już z daleka jego stan można było określić słowem "tragiczny". Z wnętrza owego jegomościa wyrastały sobie już bowiem radośnie jakieś krzaki, jasno wskazujące na znikomą szansę powrotu auta na drogę. Coś mi jednak mówiło, że to nie wszystko. Tak też było w rzeczywistości, bo bardzo szybko ustaliłem, że CX miał jeszcze kolegów, i to wielu! Nie za bardzo było jak dostać się do ogrodu od strony ulicy, ale z boku posiadłości znalazłem otwarty wjazd, a na nim zaparkowane kolejne dwa CX-y. W zapuszczonym ogrodzie stało w sumie aż pięć Citroënów CX, wszystkie w nadwoziu kombi w najróżniejszych wersjach (w ich odkodowaniu pomocne były emblematy na klapach), jak jeden mąż w mniejszym lub większym stadium rozkładu. Na początku tego swoistego peletonu stały dwa srebrne CX-y pierwszej serii pozbawione "oczu", jeden z 1985 r., drugi z nieznanego mi rocznika, z bluszczem pięknie opasającym prawe przednie koło. Tuż za nimi stały kolejne dwa, tym razem już z drugiej serii produkcyjnej – jasnobłękitny CX 25 RI Familiale z 1988 r. i biały z emblematem Safari (tak generalnie nazywało się kombi, czyli po francuski Break, przeznaczone na rynek brytyjski). Na samym końcu, zgodnie z logiką prawdziwego kolekcjonera, podpowiadającą parkowanie najbardziej wartościowych aut z kolekcji w takiej właśnie kolejności, znajdował się wspomniany wcześniej złoto-miedziany egzemplarz, którego to dostrzegłem jako pierwszego z tego całego smutnego stadka. Najstarszy ze zgromadzonych, bo rocznik 1981, a więc z pierwszej serii CX-a, którą najłatwiej oczywiście poznać po metalowych zderzakach.
JAKUB CIPIOR
JAKUB CIPIOR
JAKUB CIPIOR
Ale to wciąż nie wszystko! Kiedy napatrzyłem się już na CX-y, mój graciarski instynkt podpowiedział mi, żebym skierował kroki w stronę budynku stojącego w tle posesji. Szybko wypatrzyłem tam jeszcze inne auto, tym razem już lokalnej produkcji. Tuż obok zabudowań wrastał sobie szaro-czarny Rover 100 serii P4. Jak się błyskawicznie okazało, nie był sam. W pobliżu wrastał sobie bowiem jeszcze jeden egzemplarz, dosyć dobrze ukryty, bo zaparkowany w zagłębieniu prowadzącym do garażu, a dodatkowo z każdej strony przysypany jakimiś duperelami. Co najśmieszniejsze, to wciąż nie wszystko. Znajdował się tam kolejny Rover 100, choć ten trzeci istniał już tylko w postaci, nazwijmy to, rudymentarnej, czyli samej ramy i kół.
Trzeba przyznać, że Anglicy też potrafią dobrze gnić. Pogoda sprzyja, a natura jak zwykle poradzi sobie ze wszystkim.
@JAKUB CIPIOR
Rover 100 (P4) to praktycznie nieznany w Polsce model tego producenta.
JAKUB CIPIOR