Trudny wybór
Szymon Rajwa
Szukam nowego samochodu. Kryteria są proste: duże kombi, najlepiej z mocnym dieslem. Nie SUV – podczas jazdy nie lubię spoglądać na ulicę z wysokości piętra londyńskiego autobusu. Wybór mam dość ograniczony, bo aktualna oferta jest w tym zakresie bardzo uboga. Duże kombi wyszły z mody – tak twierdzą znajomi dilerzy. Próbując się na coś zdecydować, analizuję różne kwestie i dochodzę do wniosku, że wizerunek niektórych marek pozostaje niezmienny pomimo upływu lat, zmieniających się trendów i okoliczności przyrody.
Na przykład taki Ford. Jak mawia praktyczny naród czeski: "Ford to je mord". W Polsce mamy podobne powiedzenie, które nawet się z tym czeskim rymuje. Poza tym doszły mnie słuchy, że profesjonalni mechanicy, na przykład panowie Cytryn i Gumiak, raczej nie polecają produktów tej marki. Znam też przypadek pewnego rodaka, który po emigracji do USA kupił Forda Contoura. Wóz mu dobrze służył na trasie dom-praca-dom i dzielnie woził zakupy z Walmarta, do czasu, gdy ów człowiek wybrał się w odwiedziny do znajomych w innej dzielnicy. Pięć minut po tym jak zaparkował Forda na podjeździe, pod dom podjechał radiowóz, a uprzejmy policjant po dyskretnym zlustrowaniu pomieszczeń i ocenie sytuacji poinformował gospodarzy, że dostał zgłoszenie o podejrzanym pojeździe kręcącym się po okolicy. "Na przyszłość proszę pamiętać, że tu takich wozów raczej nie widujemy" – pouczył na odchodnym, a nasz krajan skonstatował ze zdumieniem, że na całej długości ulicy parkują wyłącznie japońskie pick-upy w kolorze białym.
Z kolei jeśli chodzi o Opla, to od czasów Olympii Rekord i Ponton-Kapitäna jest to ulubiona marka niemieckojęzycznej klasy średniej: rzemieślników, urzędników, etatowców, rolników i księży. Nasz wiejski proboszcz również ma Astrę, a więc stare powiedzenie "Jeder Popel fährt ′nen Opel" jest aktualne. Generalnie Ople to auta dla nudziarzy, może z wyjątkiem Manty, którą w latach siedemdziesiątych chętnie wybierali na swój wóz służbowy narkotykowi handlarze. A gdy jesteśmy przy rolnikach, to ci lepiej sytuowani do codziennych podróży z Bauernhof do Wirtshaus, a w niedzielę jeszcze do Gotteshaus, woleli Mercedesy. Ich ulubionymi modelami były najpierw Małe Pontony, później Małe Skrzydlaki, wreszcie Beczki i Balerony. To zamiłowanie do marki przetrwało do dziś, a Okulary na stałe wpisały się w wiejski krajobraz, również w Polsce. Ciekawą historię opowiedział mi mój austriacki przyjaciel, gdy wypiliśmy po kilka Stiegli. Otóż nie mając jeszcze prawa jazdy, podbierał ojcu kluczyki do Chargera z 1966 roku, po czym weryfikował jego możliwości na okolicznych Landstrassen. Jego ulubionym manewrem było wyprzedzanie innych na pełnym gazie i włączonym klaksonie. Któregoś dnia po takiej akcji wyprzedzony Ponton zaliczył rów melioracyjny. Jak się domyślacie, nie było trudno ustalić, kto prowadził błękitnego Dodge’a, w związku z czym jeszcze tego samego dnia wściekły Bauer odwiedził dom naszego bohatera w towarzystwie lokalnego Polizeiführera. Kolega wspomina z rozrzewnieniem, że ojciec dał mu taką nauczkę, że przez tydzień musiał spać na brzuchu, a do szkoły zabierał poduszkę z prawdziwego gęsiego pierza.
Powiecie, że jest jeszcze Škoda. Owszem, natomiast pamiętam sytuację, gdy wiele lat temu mój kolega z pracy postanowił kupić sobie nowy wóz i stanął przed dylematem – Fabia albo Punto II. Wspólnie z paroma kumplami z biura aktywnie wspieraliśmy go w tym procesie, uczestnicząc w jazdach próbnych i studiując dane techniczne. I gdy kolega był już w zasadzie zdecydowany i naciskał enter, żeby wysłać zaliczkę na Fabię, do pokoju wszedł nasz szef, który miał nadzwyczajny dar widzenia i słyszenia przez ściany. Podszedł do biurka kolegi, zajrzał mu głęboko w oczy i powiedział: "Pamiętaj, jak kupisz Fabię, to już do końca życia będziesz tym (…) kierowcą Škody". W miejsce wielokropku wstawcie sobie, co chcecie.
Z innymi markami też nie jest łatwo. Mój dziadek całe życie jeździł Volvo, a mimo to umarł. Jak kupię Audi, to ludzie pomyślą, że nie stać mnie na BMW, a jak kupię BMW, to będą myśleć wiadomo co. Z kolei znajomy z miasta w północno-wschodniej Polsce, którego mieszkańcy obchodzą Boże Narodzenie dwa tygodnie później, opowiadał, że po zakupie nowego Jaguara wszyscy jego kumple jeżdżący wozami innych marek tzw. segmentu premium przestali się do niego odzywać, a kot sąsiada nasikał mu na wycieraczkę. Sytuacja wróciła do normy, gdy po roku przesiadł się na Infiniti. Znajomy, nie kot. Niestety Infiniti nie oferuje kombi.
Dobrze, że nie muszę rozmyślać o Saabie, bo na szczęście już ich nie robią. Nigdy nie rozumiałem, skąd się wziął stereotyp Saaba jako wozu dla architekta. Znam paru architektów, ale żaden z nich nie ma brody i nie chodzi w sandałach.
Pierwotna wersja tego artykułu ukazała się w "Classicauto" nr 165/2020


Czytaj więcej