Prawa rynku
Szymon Rajwa
@Archiwum
Są tu jacyś ekonomiści? Nie chodzi mi o tych wybitnych, na miarę Ryszarda Petru, wystarczy podstawowa znajomość ekonomii na poziomie studenta pierwszego semestru. Są tacy? To zweryfikujcie, proszę, czy czegoś nie pomieszałem, w końcu studia… to było dawno i nie na wszystkich wykładach byłem trzeźwy. Zauważone błędy zgłaszajcie do Redakcji. Pozostałych czytelników również proszę o uwagę, a posiadaczy umysłów ścisłych (np. programistów Javy, fizyków jądrowych, technologów żywności) o tłumaczenie na bieżąco humanistom.
Początek roku zawsze jest pretekstem do podejmowania mniej lub bardziej poważnych prób przewidzenia przyszłości, przynajmniej w perspektywie najbliższych dwunastu miesięcy. Ostatnio kilka osób inwestujących w klasyki pytało mnie, jak moim zdaniem rynek będzie się rozwijał. Słyszeli, że na tym nie można stracić i że to świetna dywersyfikacja portfela aktywów, a na dodatek w gazetach czytali, że kolekcjonerskie wozy (np. Datsun 260Z Michała Ch. – tego od KNF) są warte fortunę. Część z nich nadal trwa w tym przeświadczeniu, lecz są też tacy, którzy zaczęli zadawać sobie pytanie "jak żyć?", bo zdali sobie sprawę, jak wiele ich klasycznym inwestycjom brakuje do osiągnięcia progu rentowności, uwzględniwszy nie tylko wszystkie nakłady na zakup i renowację, ale też koszt alternatywny i wartość pieniądza w czasie. To właśnie oni najbardziej chcieliby usłyszeć, że spowolnienie już za nami i nie trzeba czekać siedmiu lat chudych, aby odzyskać utopiony szmal.
Gdy odpowiadam, że nie przewiduję w najbliższym czasie powrotu branży na ścieżkę kosmicznych wzrostów i dodaję do tego, że przecież sami sobie sprawili ten los, najczęstszą reakcją jest niedowierzanie i oburzenie. A przecież to nie jest żadna czarna magia, tylko elementarna mikroekonomia.
Dalej nie wiecie, o co chodzi? No to teraz bierzemy grzecznie w rączki smartfony, odpalamy wyszukiwarkę i wklepujemy "krzywa popytu". Jest? Wszyscy widzą? A następnie wbijamy "krzywa podaży". Mamy to? Jak dla kogoś to za trudne, to na YouTubie są filmiki, kolorowe i animowane. Polecam obejrzeć, w szczególności przed zakupem kolejnego projektu do renowacji. Rynek klasyków jest, nomen omen, klasyczny w całej swojej postaci z punktu widzenia ekonomii – niemal całkowicie wolny i doskonale konkurencyjny, bez zaburzających go monopoli czy centralnego sterowania, a bariery wejścia są niskie. Podlega działaniu prawie wyłącznie czynników rynkowych, z których największe znaczenie ma cena i dlatego podręcznikowe wykresy są w tym wypadku idealną ilustracją dla aktualnej sytuacji w branży. Sytuacji, którą już w XIX w. naukowo zbadano i zdefiniowano jako nadwyżkę podaży.
Jeśli chodzi o ilość remontowanych wozów zabytkowych, Polska jest w Europie renowacyjną potęgą. Co do jakości… Ten wątek zostawię do kolejnego felietonu. Dawniej też restaurowano klasyki, ale nie w tych ilościach. Odkąd ceny wzrosły tak, że zaczęło się opłacać remontowanie każdej resztki złomu, dostarczamy na europejski rynek koszmarne ilości towaru, którego nie ma on jak wchłonąć. Znajomy z branży lakierniczej pracujący bezpośrednio z warsztatami renowacyjnymi zeznał mi ostatnio, że samych 190SL remontuje się w kraju kilkadziesiąt sztuk. Pagód? Kilka setek. Por­sche 356 i 911 F-Modell – setka, może dwie. Podobnie jak E-Type’ów. Jeśli ja sam wiem o ponad dwudziestu Ghibli i kilkunastu 3500GT w trakcie renowacji tylko w trzech-czterech miejscach, to podejrzewam, że w całej Polsce jest ich przynajmniej dwukrotnie więcej. W sumie są to tysiące samochodów i teraz wyobraźcie sobie, że w przeciągu najbliższego roku-dwóch muszą one trafić na rynek. Możecie mi wierzyć, że w większości są przeznaczone do sprzedaży, więc mało który inwestor będzie mógł sobie pozwolić na przetrzymanie ich pod kocem przez kilka lat, licząc na wzrost cen. Zresztą po tych kilku latach może się okazać, że niewiele z nich zostanie… Ale miałem nie pisać o jakości renowacji.
Każde dziecko wie, że jeśli jakiegoś towaru jest (za) dużo, to pojawia się presja na cenę, bo rynek dąży do punktu równowagi. Korektę najboleśniej odczuwają ci, którzy postawili na mainstream, czyli choćby na modele wymienione wyżej, szczególnie, jeśli zrobili to na hurtową skalę, licząc na nieustające wzrosty. Przy okazji rykoszetem dostają inni.
W Padwie spotkałem zaprzyjaźnionego kolekcjonera z Pragi. Czesi, choć to rynek znacznie mniejszy, z racji choćby dużo wyższego poziomu kultury technicznej jakościowo wyprzedzają polskie kolekcje o lata świetlne. Tym razem na przywitanie zamiast zwyczajowego "Ahoj! Rád tě zase vidím!" poczęstował mnie wiązanką "Zatraceně Poláci! Nejen, že do klobásy přidáváte silniční sůl, teď jste zkazíte veteránský trh!".
Pierwotna wersja tego felietonu ukazała się w "Classicauto" nr 148/2019


Czytaj więcej