Czeski film

Kto by się takimi drobiazgami przejmował, skoro cokolwiek, co zrobi Czech, jest powodem do beki. Zastanawiam się tylko, czy to raczej oni nie powinni ostro polewać z nas.

Szymon Rajwa
Według badania CBOS-u poświęconego stosunkowi Polaków do innych nacji największą sympatią obdarzamy Czechów. Zastanawiam się tylko, czy tak naprawdę ich lubimy, czy raczej lubimy się z nich śmiać, bo różnica jest zasadnicza. Raczej obstawiałbym to drugie, przecież każde polskie dziecko wie, że Czech… pardon, Pepik jest śmieszny tylko dlatego, że istnieje, a jak się odezwie, to jest śmieszny podwójnie. Rypadlo, ruchadlo i vozidlo. Láska nebeská, párek v rohlíku i Jožin z bažin. Knedle, piwo i fryzura hokeisty – z przodu krótko, z tyłu długo i wąsy na przedzie – normalnie można umrzeć ze śmiechu. Poza tym w 1938 roku poddali się Niemcom bez walki, a trzydzieści lat później porządnego powstania nie umieli zorganizować.
Niedawno przez nasze media przetoczyła się beczka śmiechu w związku z tym, że Czesi rzekomo sztucznie zwiększyli długość swoich autostrad, przemianowując drogi szybkiego ruchu właśnie na autostrady. To nic, że po prostu dostosowali oznakowanie do wymogów unijnych i przy okazji uporządkowali system opłat, wyłączając z niego obwodnice miast. Kto by się takimi drobiazgami przejmował, skoro cokolwiek, co zrobi Czech, jest powodem do beki. Zastanawiam się tylko, czy to raczej oni nie powinni ostro polewać z nas. Po pierwsze, na własne państwo zasługują jedynie te narody, które potrafią skutecznie rozwiązać problem skupu opakowań szklanych. Po drugie, można zapytać, gdzie jest teraz cała polska motoryzacja w porównaniu na przykład z taką Škodą. Wreszcie, niedawno Czesi świętowali ćwierćwiecze wprowadzenia winiety autostradowej – rzeczy w Polsce całkowicie nieosiągalnej. Zresztą z tymi winietami był ostatnio niezły numer. Na dostawcę nowego systemu sprzedaży i obsługi winiet elektronicznych wybrano pewną polską firmę informatyczną. Dziesięcioletni kontrakt miał opiewać na 400 mln koron, ale sprawa się rypła, bo sześćdziesięciu czeskich programistów skrzyknęło się przez internet i w weekend stworzyli analogiczny soft kosztem kilkudziesięciu zjedzonych pizz i paru setek wypitych energetyków. Premier Babiš, dowiedziawszy się o tym, wyrzucił ministra transportu, a polski gigant IT rakiem wycofał się z umowy, deklarując niewnoszenie żadnych roszczeń. Zawsze gdy jadę do Czech, myślę o tym, jak bardzo, mimo bliskości geograficznej i etnicznej, się różnimy. Czesi na przykład nie wnoszą kanapek i herbaty w termosach do knajp na alpejskich stokach, a do sauny nie pakują się w strojach kąpielowych. Generalnie to bardzo pragmatyczny naród i na tyle nieliczny, że wszyscy się znają. Któregoś dnia pod hostinec w południowomorawskim Třebíču, w którym spokojnie spożywałem svíčkovą na smetaně z houskovým knedlikiem, popijając Starobrno, podjechał Charger z 1968 r. Zagadnąłem właściciela, informując go, że Honza, mój znajomy z Hradec Králové, posiada identyczny wóz. Okazało się, że panowie świetnie się znają, a zatem zgodnie z czeską tradycją, mówiącą, że koledzy kolegów są naszymi kolegami, spożyliśmy wspólnie po pięć kufelków, wspominając stare, dobre czasy, gdy od Lwowa przez Pragę po Dubrovnik rozciągało się jedno wielkie państwo, którym miłościwie rządził Najjaśniejszy Pan, von Gottes Gnaden Kaiser von Österreich, Apostolischer König von Ungarn, König von Böhmen, von Dalmatien, Kroatien, Slawonien, Galizien, Lodomerien und Illyrien, König von Jerusalem, Erzherzog von Österreich, Großherzog von Toskana und Krakau etc.
Niestety także w zabytkach Czesi odjechali nam zupełnie, co nie powinno być zaskoczeniem, biorąc pod uwagę historię ichniejszego przemysłu motoryzacyjnego i znacznie wyższy od naszego stopień rozwoju kultury technicznej. Wystarczy spojrzeć na kalendarz imprez rajdowo-wyścigowych dla klasyków za naszą południową granicą, przy czym mam na myśli ściganie na serio, a nie wycieczki dookoła komina. Można też porównać liczbę i jakość polskich i czeskich muzeów motoryzacji czy prywatnych kolekcji. Jeden z kolekcjonerów miał, biedaczek, takie problemy lokalowe, że kupił centrum handlowe koło praskiego lotniska, żeby trzymać tam graty. Z kolei do pewnego człowieka w Zlínie przyjeżdżają z całego świata, by oglądać kolekcję Bugatti i zamawiać produkowane tam repliki, jakością nie ustępujące tym argentyńskim z Pur Sang. O tym, że do Le Mans Classic 2020 zgłoszono dwa Aero Minor Sport, a taki sam wóz w 1949 r. wygrał swoją kategorię w 24 Heures du Mans, wspomnę tylko dla porządku.
Aby się o tym przekonać, nie musieliście jechać do Olomouca czy Ostravy. W galeriach handlowych polskich miast jakiś czas temu prezentowane były wozy z paru czeskich kolekcji. W Krakowie, Poznaniu, Lublinie i Łodzi, stojąc w kolejce po jajka i salceson, można było podziwiać unikatowe Bugatti, Porsche i Mercedesy. Poziom absurdu jak w czeskim filmie.
Pierwotna wersja tego artykułu ukazała się w "Classicauto" nr 162/2020


Czytaj więcej