Tekst: アントニ ワルカウスキ
zdjęcia: ラクラン カーター
Wyobraź sobie, szanowny Czytelniku, że jesteś właścicielem małej firmy w Japonii. Zajmujesz się produkcją tofu, sprzedajesz narzędzia, prowadzisz małą knajpkę albo masz warsztat rowerowy. Szukasz więc dostawczaka, najlepiej nie za wielkiego, bo firma potrzebuje oszczędnego wozu, który wciśnie się w najciaśniejszą uliczkę twojego starożytnego miasta. Może warto kupić malutką półciężarówkę, tzw. Keitora? Lepiej nie, bo jazda po świeżo otwartej drodze ekspresowej Tōmei byłaby absolutną udręką i kłopotem dla innych kierowców, a przejeżdżając górskimi przełęczami w drodze do hurtowni, zatarłbyś malutki silniczek.
Wybierasz się więc do miejscowego Nissan Bluebird Store, należącego do jednej z kilku sieci salonów dilerskich Nissana. Sprzedawca demonstruje ci odświeżony model półciężarówki o nazwie Nissan Datsun 1500 i kodzie nadwozia U521. Ma dwoje drzwi i pakę załadunkową, ale co najważniejsze, posiada cztery miejsca, jeździ jak zwykła osobówka (w końcu oparto go na zwykłym Bluebirdzie) i kosztuje prawie tyle samo. Co prawda wygląda już nieco wiekowo, szczególnie że kilka lat temu Nissan wprowadził na rynek nową wersję Bluebirda, typ P510, a techniczną podstawą twojego egzemplarza stał się starszy model – P410, ale co z tego? Pod maską masz oszczędny, półtoralitrowy silnik, który jest tak pancerny, że przetrwałby atak Godzilli, a pracuje gładko jak maszyna do szycia. Na pakę możesz załadować pół tony wodorostów albo parę beczek sake. Jadąc „na pusto” na nowiutkiej ekspresówce wyciągasz 120 km/h. Czego chcieć więcej od woła roboczego?
Te same walory, a zwłaszcza niezawodność, niskie koszty utrzymania i wiele wariantów, przyczyniły się do sukcesu eksportowego tego modelu i jego następców. W tamtych latach Nissany były sprzedawane za granicą pod marką Datsun, ale nazwa pojawiała się też na „miejscowych” modelach, jak choćby u bohatera naszego tekstu. Ten egzemplarz pochodzi z 1971 roku i przejechał niecałe 20 tys. km od nowości. Znalezienie takiej sztuki japońskiego pick-upa graniczy z cudem, bo większość z nich albo zgniła po dach, albo została skutecznie zajeżdżona na afrykańskich bezdrożach, bliskowschodnich pustyniach albo w greckich górach. Bez tego wozu nie byłoby znakomitych pick-upów 620, 720 i Hardbody, ani nawet SUV-a Pathfinder.
Cena tej perełki wyniosłaby w Polsce ok. 36 tys. zł (kwota zakupu osiągnęła 600 tys. jenów) po wszystkich opłatach, zakładając, że auto zostałoby zarejestrowane na żółtych tablicach. Naszym zdaniem jak za auto o takich zaletach i w perfekcyjnym stanie – to grosze. Ale bym nim dowoził sushi!
Materiał realizowany we współpracy
z firmą Japan Imports.