JAPOŃSKI HANDLARZ
Pokaz ambicji - Eunos Cosmo
Nazwa „Cosmo” to dla fanów Mazdy coś więcej niż wyraz fascynacji kosmosem. W tym aucie, ostatnim o tej nazwie, znalazło się wszystko, co producent z Hiroszimy miał w zanadrzu na początku lat 90. A że Mazda nie próżnowała, to naprawdę jest co podziwiać.
Tekst: アントニ ワルカウスキ
Zdjęcia: ラクラン カーター
Zdjęcia: ラクラン カーター

Mazda
Myśleliście, że to Mazda RX-7 była okrętem flagowym producenta z Hiroszimy? Pozwólcie, że wyprowadzę Was z błędu. Od lat 60. to model Cosmo stanowił szczyt katalogu. Ostatnie auto o tej nazwie było luksusowym granturismo, które stanowiło japońską alternatywę dla europejskich coupé pokroju Mercedesa SL.

Sylwetka coupé w układzie 2+2 ładnie się zestarzała. Jakość wykonania jest na najwyższym poziomie. Mazda śmiało rywalizowała z Lexusem SC (w Japonii sprzedawanym pod marką Toyota).
Cosmo w karoserii JC otrzymał najwspanialszy silnik Wankla, jaki kiedykolwiek zamontowano w seryjnym aucie. Dwulitrowy motor typu 20B-REW posiadał trzy wirniki i dwie turbosprężarki w układzie sekwencyjnym. Oficjalnie generował 280 koni, ale ciągani za język inżynierowie po cichu przyznawali, że w rzeczywistości wartość ta ma „3” z przodu. Oferowano także dwuwirnikowy, 240-konny silnik o pojemności 1,3 litra z rodziny 13B (rozwinięcie jednostki z RX-7 2. generacji), także podwójnie doładowany. Jedyną dostępną skrzynią był czterobiegowy automat. Cosmo 4. generacji osadzono na skonstruowanej wyłącznie dlań płycie podłogowej, z podwójnymi wahaczami poprzecznymi z przodu i układem wielowahaczowym z tyłu. Na każde tylne koło przypadają po dwa amortyzatory.




Prezentowany egzemplarz jest w stanie zbliżonym do fabrycznego, choć po latach stania wymaga dopieszczenia. Wnętrze wypchano gadżetami po dach, a zastosowana tu nawigacja satelitarna to pierwszy taki układ w seryjnym samochodzie. Jej serwisowanie może być sporym kłopotem.
Na tym jednak nowinki się nie kończą. Wnętrze to techniczne i technologiczne tour de force. Cosmo JC był bowiem pierwszym seryjnie produkowanym autem, w którym montowano nawigację satelitarną. Producent chwalił się, że GPS ma dokładność do ok. 50 metrów. Najlepszy gadżet krył się pod skrótem CCS, czyli Car Communication System. Układ ten obejmował dotykowy (!) ekran kineskopowy, którym można było kontrolować system audio, automatyczną klimatyzację oraz wspomnianą nawigację. O takich drobnostkach jak elektryczna regulacja wszystkiego czy kierownica, która automatycznie się odsuwała, by ułatwić kierowcy wsiadanie, nie warto nawet wspominać.


Trzywirnikowy silnik ma blisko 300 koni. Kręci się do 7 tys., ale dzięki sekwencyjnym sprężarkom idzie jak burza od najniższych obrotów. To powoduje, że Cosmo jeździ się jak współczesnym autem.


Powstało niespełna 9 tys. sztuk Cosmo w karoserii JC. Prezentowany egzemplarz ma mocniejszy silnik 20B, a na dodatek jest w „dopasionej” wersji Type E (alternatywą była usportowiona Type S) i z symbolicznym przebiegiem 26 tys. km. Cena końcowa, która wyniosła 48 tys. zł (bez kosztów transportu i podatków), wydaje się nader atrakcyjna jak za absolutnie unikalny wóz, który stosunkowo niewielkim nakładem sił i środków można doprowadzić do ideału po latach bezruchu w garażu. W japońskich reklamach telewizyjnych Cosmo jeździło po Nicei. Mógłbym się założyć, że podróżując z Polski do Francji, na drugą taką byście nie trafili… Chyba że w muzeum.

MATERIAŁ REALIZOWANY WE WSPÓŁPRACY
Z FIRMĄ JAPAN IMPORTS.
Z FIRMĄ JAPAN IMPORTS.