Jeździłem Oplem Kapitanem droższym od Rolls-Royce'a

Nie wszystko, co nowe, jest dobre czy korzystne, a nie wszystkie stare rzeczy należy automatycznie wyrzucić na wysypisko historii. Oto opowieść o tym, jak tę uniwersalną prawdę przypomniał mi pewien stary Opel Kapitan.

Piotr R. Frankowski
OPEL KAPITAN @BARTŁOMIEJ SZYPERSKI

Surowe mury starej fabryki Opla to idealne tło dla lśniącego Opla. Bezcennym eksponatem rzadko ktokolwiek jeździ.

Otacza nas szmelc. Słowo "tani" wyparło przymiotnik "porządny", a kruchy chiński plastik i cuchnącą klejem tektura zastąpił przedmioty, które kiedyś z pietyzmem tworzyły dłonie rzemieślnika. To samo zjawisko dotyczy samochodów. Malutki facelift, zmieniony kształt reflektora i już czujesz kompleks niższości względem sąsiada, który chełpi się nowszym modelem. Choć przecież twój samochód nie utracił żadnej ze swych pozytywnych cech – nadal na przykład potrafi przewieźć rodzinę z punktu A do punktu B.
Opel Kapitan @BARTŁOMIEJ SZYPERSKI

Już w 1956 r. wiedziano, jak uniknąć "produkcyjnego piekła" i budować samochody, które nie rozpadały się w rękach właścicieli.

OPEL KAPITAN – Jakość, nie ilość
Mówi się nam, że najbardziej pożądanym atrybutem współczesnego samochodu jest jego rzekoma "sportowość". Twarde, niechętnie uginające się sprężyny mają łaskotać nasze poobijane w codziennych zmaganiach ego, a przy tym przywoływać abstrakcyjne wizje wielkich prędkości i torów wyścigowych. W rzeczywistości chodzi jednak tylko o kasę. O oszczędzanie każdego grosika, narzucone przez wszechmocnych i krótkowzrocznych księgowych. Gdy używa się twardych, niepodatnych sprężyn, można ukryć fakt korzystania z bardzo tanich amortyzatorów. Klienci wierzą, że kupują samochód o zawieszeniu dopracowanym na torach Formuły 1, a tak naprawdę wydają więcej na coś, na co producent wydał mniej. Gorsze rozwiązania wchodzą na miejsce lepszych w samochodowej parodii darwinizmu.
OPEL KAPITAN @BARTŁOMIEJ SZYPERSKI

Ergonomia sprzed lat – zakładano, że właściciel auta wie, do czego służą gałki i przełączniki. Dopiero lata 70. przyniosły powszechne stosowanie legend na elementach sterowania.

Przychodzi mi to do głowy, gdy szykuję się do jazdy wozem zbudowanym w czasach uważanych przez wielu za złoty wiek przemysłu samochodowego w Europie. Trzymam w dłoni delikatny metalowy kluczyk, niepodobny dzisiejszym plastikowym cegłom o zbliżonej funkcji. Kluczem tym otworzę naprawdę unikatowy samochód, rzadszy od Bugatti Atlantic. Zjechał on z linii produkcyjnej zakładów Opla w Rüsselsheim 9 listopada 1956 roku. Auto, zachowane w dokładnie tym samym stanie, w jakim wtedy opuściło budynek fabryczny, warte jest więcej niż niejeden zabytkowy Rolls czy Bentley.
OPEL KAPITAN @BARTŁOMIEJ SZYPERSKI

Fabryka Opel Brandenburg nie miała takiego szczęścia jak ta w Rüsselsheim. Trafiła do sowieckiej strefy okupacyjnej i wywieziono z niej resztki maszyn.

W tamtym okresie Opel Kapitän był trzecim najpopularniejszym samochodem w NRF, tuż za VW Garbusem i Oplem Rekordem. Poruszał go rzędowy 6-cylindrowy silnik o pojemności skokowej 2,5 litra i mocy zaledwie 75 KM, który napędzał tylne koła za pośrednictwem trzystopniowej przekładni. Miał sztywną tylną oś ze stabilizatorem, cztery hamulce bębnowe, rozstaw osi wynoszący 2,75 metra i ważył 1300 kilogramów. Dziś zdarza się, że tyle ważą auta kompaktowe, ale ich wnętrza, gdy porówna się je z przeszkloną kabiną Opla, wyglądają niczym klaustrofobiczne schrony przeciwatomowe.
OPEL KAPITAN @BARTŁOMIEJ SZYPERSKI

Zanim styliści wymusili stosowanie wielkich felg z niskoprofilowymi oponami, opona stanowiła bardziej istotny element systemu tłumienia drgań.

OPEL KAPITAN – Cenniejszy niż złoto
Samochód ten zbudowano, by uczcić powstanie dwumilionowego samochodu w fabryce w Rüsselsheim od 1899 r. Dumni ze swej pracy robotnicy we współpracy z frankfurckim cechem jubilerów zbudowali pojazd, który w znacznym stopniu zrywał z plebejskim rodowodem modelu. Wszystkie powierzchnie, które normalnie chromowano, pokryto w nim warstwą prawdziwego, 24-karatowego złota. Tapicerkę także uszyto z większym pietyzmem, niż robiono to zazwyczaj.
OPEL KAPITAN @BARTŁOMIEJ SZYPERSKI

Pozłacana tablica przyrządów – prędkościomierz wyskalowano pesymistycznie do 150 km/h, gdy auto ledwo osiągało 140.

Wsiadam za sporą kierownicę z tradycyjnym pierścieniem klaksonu i staram się nie myśleć o wartości auta. Silnik zapala bez wahania, był wcześniej podgrzany przez mechanika z warsztatu Opel Classic. Wciskam ssanie, bo jest już niepotrzebne, i ruszam z miejsca, delikatnie manipulując dźwignią biegów. I tu pierwsze zaskoczenie: dziadek Opel nie ma w sobie ani krztyny elektroniki, żadnych czujników stuku czy przepływomierzy, ale "zbiera się" niemal od obrotów biegu jałowego, na każdym biegu. Jeśli szofer zapomni zmienić bieg na niższy w stosownym momencie, nic się nie stanie.
OPEL KAPITAN @BARTŁOMIEJ SZYPERSKI

Kapitän to nazwa pochodząca z przedwojennej hierarchicznej nomenklatury Opla. Mały Kadett miał niższy stopień wojskowy od dostojnego Admirala.

Za wolantem siedzi się trochę niewygodnie, jeśli kierowca jest wysoki i dość gruby, tak jak ja. Potrafię docenić rozwój ergonomii przez ostatnie sześć dekad, aczkolwiek bardziej mnie w tej chwili cieszy to, jak poruszają się w tym samochodzie wszystkie elementy sterowania – z satysfakcjonującą zmysły, naoliwioną precyzją. Dźwignia zmiany biegów przy kierownicy daje się przesuwać od biegu do biegu dwoma palcami, silnik pięknie reaguje na wciśnięcie prawego pedału, a hamulce… Donikąd się nie spieszę, zatem skuteczność hamulców nie ma większego znaczenia. Gdy ten samochód był nowy, drogi nie były zapchane samochodami, więc i odległości między nimi, czy to w mieście, czy na autostradach, były większe niż dziś, rzadziej zatem trzeba było hamować.
OPEL KAPITAN @BARTŁOMIEJ SZYPERSKI

Jazda na wstecznym do zdjęć stanowiła pewne wyzwanie…

Największe jednak wrażenie robi na mnie coś zgoła innego. Otóż widzę. Wszystko! Cieniutkie słupki nie ograniczają mojego pola widzenia w żadnym kierunku, a na skrzyżowaniach – zero zagrożenia, że nie zauważę jakiegoś samochodu albo pieszego. Bardzo mało prawdopodobne, że się z czymś zderzę, bo to coś zawczasu zobaczę.
OPEL KAPITAN @BARTŁOMIEJ SZYPERSKI

Pozłacany wóz był zwieńczeniem wyprodukowania dwumilionowego samochodu w Rüsselsheim.

Co jeszcze mnie uderza w tym bardzo starym, pozłacanym Oplu? To, że jest wygodny. Wygodny! Przymiotnik, którego dzisiejszy marketingowy słownik unika ze skutecznością godną lepszej sprawy, sprawiając, że "wygodny samochód" zaczyna brzmieć niczym "nałogowy alkoholik". Wóz nie trzęsie, gdy przejeżdżam przez spękany, wyboisty asfalt czy tory kolejowe. Każdy pionowy ruch nadwozia jest delikatnie tłumiony. W latach 50., przy prędkości maksymalnej 140 km/h i ówczesnej gęstości ruchu, komfortowe zawieszenie nie stanowiło żadnego problemu. Zaczynam wyczuwać naturalny rytm ruchów nadwozia i myślę o tej chwili w przeszłości, gdy wszyscy jednogłośnie uwierzyliśmy, że samochody nie muszą już być wygodne.
OPEL KAPITAN @BARTŁOMIEJ SZYPERSKI

Wygodna, płaska kanapa mieściła trzy osoby. Na lewym zakręcie mogło to oznaczać zgniecenie pasażerów przez dzielnego szofera.

OPEL KAPITAN – Pożegnania czas
Bartek zrobił już chyba wszystkie zdjęcia, także w bardzo gorącym wnętrzu starej kuźni. Mamy komplet? Nie, jednak brakuje nam panningu, zdjęcia, na którym auto widoczne jest z profilu i na którym widać, że jego koła się obracają. Niestety miejsce, gdzie możemy zrobić takie zdjęcia bezpiecznie, jest źle ustawione względem aktualnego położenia słońca. Co robić? Wpadamy razem na karkołomny pomysł: pojadę na wstecznym. Kłopot w tym, że auto nie ma lusterek zewnętrznych, a ja nie mogę obrócić głowy, bo będzie to widoczne na zdjęciach. Ustawiam Opla równolegle do muru budynku i, trzymając głowę prosto, zerkam jednym okiem w wewnętrzne lusterko, cofając żwawo przed obiektywem aparatu Bartka. Udaje się raz, drugi, trzeci, czwarty. Kciuk w górę: mamy to! Odrobina ryzyka i zdjęcia gotowe.
OPEL KAPITAN @BARTŁOMIEJ SZYPERSKI

W kuźni wytwarzającej elementy do skrzyń biegów nie wytrzymaliśmy zbyt długo. Rozgrzane do czerwoności części to nie efekt Photoshopa.

Czas opuścić auto i zakończyć przygodę ze złotym Oplem. Doznałem tego samego rodzaju radości, którą czuję, gdy obcuję z pięknym karabinem, mechanicznym zegarkiem czy aparatem fotograficznym naświetlającym błonę 35 mm. Zgoda, te wszystkie przedmioty działają wolniej i mniej wydajnie od swoich nowoczesnych odpowiedników, ale pod względem przyjemności czerpanej z ich użytkowania te ostatnie to bardziej chińskie zupki niż kolacje u Amaro. Warto było przejechać się pozłacanym Oplem, by przypomnieć sobie, co jest naprawdę ważne.


Czytaj więcej